Translate

środa, 17 grudnia 2014

<^_^>

Ostatnio staram się być nastawioną pozytywnie. Szukam dobrych stron w moim popapranym życiu. Pocieszam się drobnostkami. Na przykład takimi jak ta:


środa, 26 listopada 2014

Dzięki ^^

Nie ma to jak przyjaźń ^^ Zostałam zarażona chęcią nucenia tej piosenki ha ha :D  I niezależnie czego słucham, ona nie chce wypaść mi z głowy.


To teraz na poważnie. Niezależnie jak jest ze mną źle mam ich wsparcie. Akceptują mnie, choć sama mam z tym problem. Specyficzna jestem i już. To właśnie jest przyjaźń. Trzymamy się bez względu na wszystko. Przeżywamy wspólnie nasze wzloty i upadki. Czasem się zastanawiam czy na nie zasługuję? No cóż, tak już mam.
Żyję już 26 lat i spotkałam tak wielu różnych ludzi. Dziękuję losowi, że wciąż daje mi taką możliwość. To daje mi cenne lekcje, dzięki którym zdobywam nowe doświadczenia. Doceniam każdą z nich.

środa, 5 listopada 2014

Eh....................

 No i zaczął się refleksyjny czas...
Z przerażeniem patrzę, jak czas szybko mija - szok! Dopiero zaczęłam staż, a z końcem listopada go kończę. Eh, znowu będę bezrobotnym pasożytem na garnuszku państwa... Mam nadzieję, że dość szybko znajdę pracę...



niedziela, 19 października 2014

T_T

Dość długą przerwę sobie zrobiłam... Eh, tak bywa. Mam ostatnio - jakby to ująć - beznadziejne dni, tygodnie, itp. Snuję się wciągnięta w nudną rutynę dnia. Nic na to nie poradzę, ale czuję się źle. Mam uczucie, że czegoś nie robię, choć nie leniuchuję całymi dniami. Niby pracuję, ale ciągle głupio się czuję. Jak jakieś dziecko, które jest winne psoty. Sama już nie wiem, co powinnam zrobić. W ogóle wszystko idzie nie po mojej myśli. Hm, a może za dużo myślę, analizuję i doszukuję się w tym wszystkim sensu? Tak, to głupie. W rezultacie nic nie wiem i ciągle biję się z myślami. W ogóle moje refleksje na końcu wydają się być jednym wielkim bełkotem żałosnej osoby. 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Czas

Czas to pojęcie względne - pomyślałam sobie siedząc za biurkiem w pracy. Coś w tym jest, bo można go interpretować na różne sposoby. W sumie wystarczy wyobraźnia i zmienny punkt widzenia. Na przykład, dziś czas płynie mi irytująco wolno - to świadczy, że zmęczenie nie pozwala dostrzec mi nic poza tą ślamazarnością. W miłym towarzystwie jest odwrotnie. Tak samo jest w momencie, gdy musimy się wyrobić w jakimś terminie - jak nic zawsze nam go braknie - bynajmniej dla mnie. Ironia losu. 
W życiu używa się wielu określeń dotyczących czasu. Mnie ostatnio męczy brak czasu, choć w weekendy zdarza się, że go po prostu tracę zajmując się mniej ważnymi rzeczami. Jest też powiedzenie: ... dla zabicia czasu. To trochę makabryczne, nie sądzicie? Może mam zbyt bujną wyobraźnię, ale mi to pachnie niezłym kryminałem he he. No bo sami spójrzcie. Przytoczę wam moją pierwszą myśl związaną z tym powiedzeniem. Pan "X" wyznacza komuś zabicie pana "Czas", bo ciągle mu uciekał przez co tracił kontrahentów. Najemnik - nazwijmy go pan "M" - wykonuje zadanie. Nagle okazuje się, że wszystko staje w miejscu tkwiąc w niejakim zawieszeniu.... To tyle he he ^^.
Tak już bywa. Żyjemy w dobie ciągłego pośpiechu i szkoda nam czasu na drobne postoje. Przez to zabieganie przeoczamy wiele dobrego. Chwila zadumy jest nam potrzebna - trzeba czasem poukładać roztrzepane myśli. Pośpiech nie jest zdrowy na dłuższą metę. To tyle, może kiedyś jeszcze podejmę ten temat. Zobaczymy ;).


środa, 6 sierpnia 2014

Burza

A tak dla własnego widzimisię streszczę pokrótce wczorajszy dzień. A co he he... Wstałam po niecałych trzech godzinach snu bez żadnych perspektyw na zmianę samopoczucia. Patrzę na termometr za oknem w moim pokoju, a tu 50 stopni. Myślę jeszcze ospała: Chyba mieszkam na jakiejś pustyni. Dopiero po zimnym prysznicu doszłam do wniosku, że jednak termometr zakończył swój żywot. Wchodzę do kuchni, by rozpocząć codzienny, poranny rytuał, którym jest śniadanie. Następnie spacerek do pracy przez uliczne rozkopy. Tak się kurzy od tego, że naprawdę można pomyśleć, że się mieszka na pustyni, ale docieram na miejsce. Po południu wracam do domu na niecałą godzinkę. Wspaniałomyślnie otworzyłam okno na oścież w jednym z pokoi, by przewietrzyć mieszkanie...no i skleroza zapomniałam je zamknąć przed wyjściem! 
Dwie godziny później, kiedy jestem jakieś dwa kilometry od domu, zaczyna się urwanie chmury. Patrzę w okno obserwując tę ulewę i myślę: Zajefajnie mam pewnie potop w domu. No nic siadam do komputera i ćwiczę na kursie Excela. Po zajęciach deszcz nadal pada, a na domiar tego przypełzła też i burza. Tak, nie ma to jak miły akcent na zakończenia dnia. Siedzę i czekam, aż warunki pogodowe się skończą i nic. Postanawiam zadzwonić po ojca. Przyjechał po około 45 minutach. Ornetę zalało. Podjeżdżamy pod dom, który ku mojej radości nadal stoi, nie pływa. Miałam chwilę wątpliwości, gdy sąsiad z naprzeciwka wynosił wodę wiadrami z mieszkania - zalało mu piwnicę. U mnie tylko studzienka była wypełniona do połowy, ale po kwadransie nic w niej nie było - nie licząc czegoś zgniłego na dnie. Ku mojej uciesze w ogóle mnie nie zalało. Później w nocy obserwowałam błyskawice na niebie, bo oczywiście przyczłapała kolejna burza. Nieco wcześniej przyglądałam się strażakom, którzy wypompowywali wodę z piwnicy drugiego sąsiada. Tak mi minął wczorajszy dzień - pełen wrażeń he he. 
Podczas burzy wzięło mnie na wspominki. Pamiętam, ze w dzieciństwie strasznie bałam się tego zjawiska, a teraz mogłabym patrzeć na przeszywające niebo błyskawice godzinami. To potwierdza teorię na przykład Heraklita z Efezu, że wszystko podlega zmianom. Ja pod względem strachu się zmieniłam, nie wiem czy mogę posłużyć się stwierdzeniem, wręcz z niego wyrosłam. Nie tak dawno pisałam na Facebooku z koleżanką o lękach. Padło pytanie z jej strony, czego się boję? I mówiąc szczerze, wbiła mi ćwieka. Nie wiem czego się boję. Może tylko tego, co jest nieznane? Dobrze jest mieć pewność, że nagle nie zawali ci się grunt pod stopami. Ja tak nie mam. Ciągle idę na oślep w przyszłość mając za towarzyszkę naiwną nadzieję. To tak, jakby poruszać się we mgle bez żadnych sygnalizatorów obecności, modląc się przy tym, by w nic nie uderzyć. Ryzykowne he he. Wracając do strachu. Zaczęłam drogą eliminacji szukać przedmiotu moich obaw. I tak: Nie boję się żadnych żyjątek, takich jak robaki, płazy czy gady - nawet niedawno straszyłam zaskrońcem brata. Ogień odpada, burza też, śmierć też mnie nie przeraża - w sumie, sama do niej kiedyś dążyłam. Czasem tylko mam lekki lęk wysokości, gdy nie mam w pobliżu oparcia pod postacią barierki. To tyle. Pewnie coś by się jeszcze znalazło, ale nie drążyłam tego tematu dalej.  Niezła dygresja z tego wyszła he he.
Wiecie, czasem kiedy przyglądam się deszczowi, przypomina mi się zmarła babcia. Pamiętam, że gdy padało, to nigdy nie puszczała mnie i siostry na dwór, w momencie kiedy na kałużach tworzyły się bąble. Mawiała, że taki deszcz jest niebezpieczny. Tyle wspomnień. Tak, w wakacje zawsze się z nas śmiano, bo babcia kazała nam wracać do domu kiedy zapalały się latarnie na ulicy. Stare dobre czasy, które już nie wrócą.
A tak na nieco zabawniejsze zakończenie wstawiam amv z jednego z ulubionych anime. Piosenka też przywołuje pewną nostalgię. No cóż, śpiewałam ją gdy miałam naście lat he he... ^^


niedziela, 27 lipca 2014

Załamka -_-

Im dłużej egzystuję na tym świecie, coraz bardziej mam ochotę się wyłączać. W głowie mam stworzoną własną utopię, gdzie czasem się zakotwiczam - ostatnio dość często. Nie mogę już oglądać wiadomości, bo moja irytacja dochodzi do szczytu wyznaczonej granicy. Homo homini lupus est - niejako utożsamia się z każdym stuleciem. Czasem myślę, że ludzie są jakimś chorym gatunkiem, który samoistnie się wyniszcza. Zabijamy dla przyjemności lub dla przekonania, ale jaki w tym sens? Nie wiem i nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Eh, brak mi słów...



środa, 23 lipca 2014

Nie dość ważne rozmyślenia niepoprawnego roztrzepańca :P

Długo się nie odzywałam, co jak na mnie nie jest wyczynem wagi państwowej. Powoli posuwam się do przodu w swojej marnej egzystencji - małymi kroczkami - a to postęp, bo nie stoję w miejscu. Depresyjny nastrój jakoś nie chce mnie opuścić, jednak to nie znaczy, że siedzę w domu i beczę w poduszkę. Nie! Normalnie w świecie żyję, jak przeciętni ludzie radząc sobie z przeciwnościami losu. Umartwiam się nad głupotą własną i innych, nie rozumiejąc pewnych zachowań. Tak, to norma.
Czuję ciągle pewien rodzaj presji i to mnie stawia pod murem. Czekam tylko na komendę do strzału, patrząc w lufę wycelowanej broni krytyka. Eh, bezsensowne to trochę, ale tak ma się sprawa. Powoli stawiam czoła nazbieranym problemom. Takie "problemobranie", a co z tego wyniknie? Nie mam pojęcia, ale jestem przygotowana na najgorsze. Moje czarnowidztwo, jak widać ma się dobrze he he. Wyszłam jednak z założenia, że nikomu nie będę się narzucać. Jest jak jest i wolę nie wcinać się w życia innych. 
Zaobserwowałam ostatnio, że nasze społeczeństwo powoli zaczyna zwracać się niejako ku indywidualizmowi. Dzieci mało kiedy bawią się w większych grupach, bynajmniej w moim otoczeniu. Już nie widzę zgrania, jakie było kiedyś [patrz moje dzieciństwo]. Solidarność pomału się wypala i pozostaje indywidualizm. Kult jednostki zapoczątkowany wyścigiem szczurów. Do tego dochodzi szufladkowanie ludzi. Piękna przyszłość nas czeka. Czasem się zastanawiam, czy nie zmierzamy do czegoś na miarę świata wykreowanego przez Aldousa Huxleya. To trochę przerażająca myśl, ale jedynie bijąca się w mojej głowie wraz z innymi równie szalonymi wizjami. Prorokiem nie jestem i nie zamierzam nim być, po prostu sobie rozważam różne rzeczy. Czasem robię to w dość niekonwencjonalny sposób, ale będę wredna i tego nie zdradzę. Zabiorę tę tajemnicę ze sobą do grobu he he ^^. 




niedziela, 22 czerwca 2014

Czas wspinaczki po sinusoidzie, czyli pierwsze kroki w wychodzeniu z dołka

Jestem ostatnio w kiepskiej formie, ale staram się walczyć o resztki walącego się pod stopami gruntu. Sama siebie nie rozumiem, ale czuję, że stoję w martwym punkcie. Budzę się z uczuciem strachu i zachodzę w głowę dlaczego? Niby nie dzieje się w moim życiu nic złego, ale ten lęk czai się pod moją skórą. Czego się tak podświadomie boję - nie wiem! A to jeszcze gorsze uczucie od jawnego strachu. Może obawiam się tego świata? Tyle przemocy wokoło się szerzy, której nie potrafię zrozumieć. Według mnie można wszystko załatwić zdrową dyskusją, a nie prawem pięści. Wiem, jestem nie na czasie, ale konflikt nigdy nie jest rozwiązaniem. No cóż, ale co ja tam wiem...
Moim odreagowaniem na otaczającą mnie rzeczywistość są opowiadania, jakie tworzę na kartce papieru. To także moja forma odpoczynku psychicznego. Mam pokręconą wyobraźnię i nieraz sama siebie zaskakuję. Lubię także rysować, jednak moje dzieła nie należą do najlepszych. Raz wrzuciłam coś na któregoś bloga i wystraszyłam odwiedzających he he. 
Ten kawałek niejako odzwierciedla mój nastrój. W sumie, jedna z moich ulubionych piosenek Irona Maidena, po "como estais amigos". Tak gust muzyczny też mam nieco pokręcony, ale taka już jestem ^^;


niedziela, 15 czerwca 2014

Stare, ale jare

Ach, ale mnie wzięło na sentymenty i wspominki ostatnio. Szalone lata dzieciństwa czasami zdają się być taką ostoją spokoju wewnętrznego. U mnie bynajmniej tak jest. 
Wczoraj przeżyłam coś na miarę dead endu. Choróbsko się ponownie do mnie przyczepiło, ale ze zdwojoną siłą. Tę batalię zniosłam dość kiepsko, ale jest już lepiej. Mam nadzieję, że jutro będę w miarę funkcjonować. Wiadomo czyją matką jest nadzieja, a ona kocha swoje dzieci he he...
Taki kawałek na koniec tego krótkiego posta zapodaję. Eh, stare, dobre czasy...


poniedziałek, 9 czerwca 2014

Indolencja i apatia

Tak, jednak mam doła. 
Nic na to nie poradzę i jakoś muszę odbić się z tego dna. Bycie osobą empatyczną nie jest zbyt zdrowe w tym świecie. Niestety. Ostatnio jestem świadkiem wielu bolesnych sytuacji, co choć nie chcę, wrzyna się w mój umysł, tworząc czarne myśli. To odbija się na moim samopoczuciu. Eh, do tego jeszcze ta indolencja i apatyczny stan. Czuję, że utknęłam w miejscu i ciężko jest mi zrobić jakikolwiek krok. Pieprzona rzeczywistość mnie nie oszczędza i ostro daje mi w kość. Nie jestem do końca pewna, ale ponoć stoicy uważali apatię za stan wolny od wzruszeń, który miał pozwalać na osiągnięcie pełni szczęścia. Pytam więc, gdzie to szczęście? Może go w ogóle nie dostrzegam zbyt głęboko tkwiąc w mroku własnych myśli, sama już nie wiem. Czuję się głupia i pusta. 
Dzięki Bogu, czy czemuś tam, mam wspaniałą przyjaciółkę, która świeci latarką w tym moim mroku. Pokazuje mi drogę wyjścia, a to naprawdę dużo. Staram się nikomu nie pokazywać swojej złej kondycji. Z reguły sama sobie jakoś dawałam radę, ale z roku na rok robi się coraz ciężej wychodzić z tego dołu. 
Przeprosiłam mój pamiętnik i z mieszanymi uczuciami przypomniałam sobie jego treść. To nie był jednak mądry pomysł. Nie w tym stanie. Znalazłam tam taki wpis:


Bo non omnis moriar
Póki carpe diem,
Ponieważ cogito ergo sum,
Muszę stawić czoło strapieniom
i krzyknąć agere contra!
Moje marzenia niespełnione 
pozostają w pamięci,
a na razie w ostateczności
pozostaje dance macabre...

Miałam wtedy dziewiętnaście lat i tak właśnie zbierałam siły. Dwa lata później zmarła moja mama i poczułam straszną pustkę, która trwa niemal cały ten czas. Przez ten okres przestałam chodzić do kościoła i powiększyło się moje zwątpienie w siłę transcendentną, jaką jest niejaki Bóg. Niektórzy powiedzieliby mi, że mój stan depresyjny spowodowany jest odejściem od Boga, ale to żadna prawda. Ja od niego nie odeszłam, po prostu czuję, że mnie opuścił. Z natury się nie narzucam, więc go unikam. Tak, chyba się nieco zagalopowałam pisząc o takich nieciekawych sprawach, jak stan mojej wiary. To dowodzi temu, że nie jest ze mną najlepiej. W sumie, to nieważne. Przeżyję... zresztą jak zawsze...


wtorek, 3 czerwca 2014

Beznadzieja

Rutyna zaczyna wdzierać się do mojego życia, co mnie przeraża. Zaczynam się męczyć własnym życiem i sama nie potrafię odpowiedzieć dlaczego tak się dzieje. Po prostu niedawno uświadomiłam sobie, że mam doła. Nie mam już na nic siły i zaczynam filozofować. Zaczęłam unikać ludzi, a nawet posunęłam się dalej,bo nawet nie włączałam komputera przez najbliższy tydzień. Przyłapałam się na myśli, że moja egzystencja powoli zbliża się do własnej dekadencji i destrukcji, co jak dla mnie jest lampką alarmową w strefie przed-depresyjnej. Sama siebie nie rozumiem, a przyjaciółka twierdzi, że za bardzo wszystko do siebie biorę. Tu właśnie jest pies pogrzebany. Zaczęłam się nawet doszukiwać sensu w sensie, a to kiepsko. Czuję się zagubiona. Natłok myśli przybrał formę ogromnego labiryntu, z którego nie potrafię się wydostać. Jakież to irytujące.


czwartek, 8 maja 2014

Wiosenne chorowanie u_u

No masakra jakaś... Nie mogę pozbyć się choróbska, które przylgnęło do mnie, jak "rzep do psiego ogona". Już półtora miesiąca się męczę. Kiedy myślę, że jestem na finiszu, niczym Syzyf spadam w dół góry wraz z ogromnym głazem na plecach u_u.  No nic, trzeba jakoś dalej z tym wojować, nie ma innego wyjścia, ale frustracja coraz większa mnie dopada...


czwartek, 17 kwietnia 2014

Deus mirabilis, fortuna variabilis

"Poszukuj swojego szczęścia, a na pewno będzie ci dane". Kiedyś usłyszałam coś takiego od pewnej koleżanki. Osobiście, nie jestem tego taka pewna. Wówczas również miałam podobne odczucie. Jeśli uganiamy się za czymś nieosiągalnym w danej chwili, to nie dostrzegamy niczego poza tym. A diabeł tkwi zazwyczaj w szczególe. Skupiając się na jednej rzeczy, zwykle nie zauważamy dość istotnych spraw. Mamy tak zwane klapki na oczach. 
Jedna ze słuchanych przeze mnie piosenek ma zawarte w refrenie takie oto słowa: "Nie ufaj, gdy los się uśmiecha, bo często okrutny jest. Co daje zabiera podwójnie, bo życie przekorne jest." Daje do myślenia, bynajmniej mi dał. W sumie, już wcześniej zauważyłam, że kiedy robię jeden krok do przodu, to z reguły później cofam się o dwa. Taka mała sinusoida w moim szarym życiu. Sinusoida, bo zawsze podnoszę się i ponownie idę przed siebie. Tak to już ze mną jest.


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kącik muzyczny...

Dość niedawno za sprawką szwagra poznałam bardzo sympatyczny zespół z Mazur. Reprezentują naprawdę ciekawy rodzaj muzyki i mają fajne teksty piosenek. Oto jedna z nich, która opowiada o ślepej miłości ^^.


sobota, 12 kwietnia 2014

Moje prywatne wariactwa

Jestem dość często odstającą jednostką... Eh! Mam swoje małe wariactwa i przyzwyczajenia z dzieciństwa, których nie potrafię z siebie wyrzucić. Zamiast tego prowadzę z nimi coś na zasadzie symbiozy. A co! Wymienię co nieco... 
Kiedy jestem w gościach, nie powinno mi się podawać ptasiego mleczka albo ciastek takich jak delicje lub markizy. No, chyba że chce się mieć dość spektakularne widowisko - dosyć groteskowe. Dlaczego? Ponieważ od dziecka obgryzam czekoladę z ptasiego mleczka i podobnie jest z delicjami. Markizy odkręcam i wylizuję z nich środek. To takie moje pozostałości z dzieciństwa. 
Jest tego oczywiście więcej. Na przykład, jedząc wiśnie lub czereśnie, a o arbuzie nie wspomnę, kusi mnie by urządzić z kimś konkurs w pluciu pestkami na odległość. Jesienią ćwiczę siłę woli, mijając kupki suchych liści, bo mam ochotę w nie natychmiast wskakiwać. 
Zimą nadal ślizgam się po zamarzniętych kałużach, a cienki lód z premedytacją rozkruszam silnym tupnięciem. No i cóż to by była za zima, gdybym nie ulepiła bałwana, czy nie wskoczyła w śnieg i nie zrobiła aniołka. 
Latem plotę wianki z kwiatu koniczyny i kusi mnie, by całymi dniami wylegiwać się w trawie lub nie pomoczyć nóg w jeziorze. 
Niestety wszystko ma swoje granice, a ja dość często balansuję na ich krawędziach. Jestem jednak zdania, że od czasu do czasu powinno się nieco ubarwić swoje życie. Chwila zapomnienia i małe szaleństwa są niejako pojedynczymi pasemkami warstwy tęczy, które powoli wprowadzają kolor w nasze codzienne czynności. To takie oderwanie od rutyny, która czai się na każdym kroku w tym systemowym świecie. 


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

^^

Jest wiele piosenek, do których mam sentyment. Kiedyś natrafiłam na twórczość Akeboshi'ego i się zakochałam. Zwykle nie przywiązuję wagi do rzeczy lotnych, ale coś zawsze pozostaje w pamięci ^^. Gdy sięgam później myślami wstecz, wówczas okazuje się, że te błahe wydarzenia są najpiękniejszymi wspomnieniami naszej egzystencji. Z małej chmury duży deszcz he he. Mam kilka piosenek, które wiążą się właśnie z takimi chwilami...



sobota, 5 kwietnia 2014

Rozważanko

Mam czasem takie odczucie, że zaczynam zatracać się w tym świecie...
Właśnie, moja osobowość niejako zdąża ku dekadentyzmowi, który jedynie ułatwi sprawę w zatraceniu się w szarym świecie systemowym. Patrzę nieraz na otoczenie i go nie dostrzegam. Wszystko widziałam inaczej jeszcze kilka lat wstecz, a teraz? Teraz tracę wzrok. 
Wiecie, ostatnio zostałam zapytana, czego się obawiam? Chwilę myślałam nad odpowiedzią, która brzmiała: odrzucenie. Chodziło mi o odrzucenie przez bliskie osoby, jak rodzina czy przyjaciele. Niestety zostałam opacznie zrozumiana. Wyszło na to, że boję się odrzucenia przez mężczyznę. Zabawne :). Nie miałam faceta i nadal go nie posiadam, dlatego nawet nie przeszło mi przez myśl to, co wydedukowała osoba pytająca. No cóż, wysłuchałam tego, co miała do powiedzenia, ale nie byłam usatysfakcjonowana, bo nie o to mi chodziło. To poważny błąd, bo nie słuchamy siebie nawzajem i później dochodzi do zgrzytów i nieporozumień.
Kolejnym pytaniem było: jakie są konsekwencje tej obawy? Eh, mój rachunek był i jest prosty. Odrzucenie prowadzi do samotności. Może to mnie pogrążyło? Sama nie wiem, ale w duchu nieźle się uśmiałam, gdy słuchałam wykładu, jaka to jestem jeszcze młoda, a już boję się odrzucenia przez mężczyznę. Rzeczywistość jest taka, że nie obawiam się rzeczy, których nie doświadczyłam, choć strach przed nieznanym owszem miewam. 
Hm, do zgrzytów prowadzą jeszcze stereotypy i odgórne założenia. W moim przypadku zawiniło to, że jestem młodą kobietą, albo i nie. W sumie, sama tego do końca nie wiem. Tak bynajmniej przypuszczam, bo ciężko czasem jest się wdrożyć w czyjeś myśli. I zaczynają się spekulacje, gdybania i Bóg wie co jeszcze. I strach się bać, bo jako marzycielko o dość wysokim stopniu wyobraźni, mam zaskakująco dziwaczne pomysły. No, ale gdyby nie to, pewnie nie byłabym sobą. Każdy ma w sobie coś co go wyróżnia od reszty, ja mam szaloną imaginację, która aktywuje się czasem w złych momentach. Niekiedy mam wrażenie, że za dużo myślę. Jestem ciekawska i ciągle rodzę w mojej głowie przeróżne pytania. Niestety to jest męczące na dłuższą metę, bo non stop czegoś się docieka, a zapytania nie dają spokoju. Powstaje wówczas coś na miarę reakcji łańcuchowej, którą powoduje jedno, niewinne pytanie.


czwartek, 3 kwietnia 2014

Coś tam...


Tak dla odmiany, coś do posłuchania :) No cóż, nie muszę ciągle zamęczać wszystkich swoimi nudnymi i irracjonalnymi przemyśleniami. 


wtorek, 25 marca 2014

Wahanie

Sytuacje, które wymagają szybkiej decyzji, czasem doprowadzają do coraz większego wahania. Eh, jak dobrze to znam. Moje życie jest przepełnione takimi właśnie epizodami.  Niektóre nawet nieraz przespałam. Jestem mistrzynią wahania. No cóż, niska samoocena swoje robi. Umiem słuchać i posiadam dość dobry zmysł spostrzegawczości, ale jeśli się tego nie zwiąże z silną pewnością siebie... wszystko pali na panewce.
Wiara w siebie to mój mankament, z którym walczę już od dzieciństwa. Może wygrywam niejako tę przeciągającą się bitwę, ale progres w tej walce jest nikły, niezbyt mnie satysfakcjonujący. Ale jak to mówią, małymi kroczkami docieraj do celu. Tak właśnie robię. Nie mogę skarżyć się, że jest mi źle, bo tak nie jest. Niestety bywają dni, kiedy ciężko mi zwlec się z łóżka, bo nie dostrzegam już sensu własnej egzystencji. Jestem na etapie szukania pracy i złapałam się na tym, że kiedy czytam jakieś ogłoszenie, myślę: czy aby na pewno się do tego nadaję? Wahanie jest wszechobecne w moim życiu. Non stop wątpię we własne siły i nie ufam czasem samej sobie. Paranoja he he. To z kolei wprowadza mnie w pewien dylemat, bo czy jeśli nie ufam samej sobie, to czy zaufam w pełni innym? I takim oto sposobem wpędzam się w błędne koło, tańcząc z niekiedy głupimi pytaniami, a o myślach nie wspomnę. Ciągle się waham, ale nadal idę do przodu ciągnąc wózek zwany życiem. Upadam i chociaż ciężko jest czasem się podnieść, to jednak uparcie staram się podnosić. 

czwartek, 20 marca 2014

Takie tam dyskusje z samą sobą...

Zawsze kiedy kładę się do łóżka i chcę szybciej zasnąć, niestety nie mogę. Kim bym była, gdybym nie zrobiła bilansu całego przeżytego dnia? Przytoczę Wam fragmencik takiego bilansiku.
- Co ja dziś takiego ciekawego zrobiłam?
- Nic ciekawego...
- Naprawdę?! Niech pomyślę... zrobiłam pranie, byłam na długim spacerze z psem. O! spotkałam sąsiadkę i chwilę z nią pogadałam.
- To nic produktywnego.
- Tak? Napaliłam też w piecu, a wcześniej nieco porąbałam drewna.
- I co z tego. Phi!
- Jak to, co z tego?! Dzięki temu mam cieplutko w pokoju.
- Tak, masz cieplutko, ale dodaj do tego, że rąbiąc to drewno zarobiłaś siniaka na czole. Jesteś po prostu normalnie sierotą, która nie potrafi niczego zrobić bez poniesienia uszczerbku na zdrowiu. Podrzucając opał do pieca oparzyłaś się w rękę...
- Oj tam, oj tam... przecież się zagoi.
- Wmawiaj sobie tak dalej, a kiedyś całkiem się spalisz. Ze wstydu na pewno.
- Czemu?
- Zawsze coś palniesz, a później się katujesz mentalnie.
- No tak. Jestem idiotką, pasuje?
- Dla mnie tak, ale jak dla ciebie?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?!
- Tak po prostu.
- Idiotka.
- Może... oj przestań! Przez ciebie znowu mam poczucie winy, że zrobiłam coś nie tak. Zrób sobie kiedyś urlop i mnie zostaw!
- Nie mogę.
- Niby czemu?
- Za bardzo lubię cię dręczyć.
- A tak na poważnie?
- Ty mnie nie puszczasz.
- Możliwe... chyba do ciebie przywykłam i ciężko mi bez ciebie zrzędliwy krytyku. Może kiedyś pozwolę ci odpocząć, a ty odwdzięczysz się tym samym?
- Gdybanie w niczym ci nie pomoże.
- Tak... pomarzyć chyba można...
     Po takiej rozmowie łapię zazwyczaj małą deprechę i nie mogę zasnąć, ale life is brutal. Pogodziłam się z tym, przywykłam. To smutne po części, bo popadam w pesymizm. Na szczęście, staram się z tym walczyć. 



poniedziałek, 17 marca 2014

Pajonek

Od czasu do czasu mam takie dziwne wrażenie, że stwarzany przez ludzi świat nie ma sensu. Sami wikłamy się w różne sprawy, a później nie potrafimy z nich wyjść i obwiniamy o własną niemoc innych. Sposób mówienia, sposób pisania, sposób poruszania się i postaw w danej sytuacji. To wszystko jest narzucane z góry, co kojarzy mi się z programowaniem komputera. Ludzie to takie chodzące robociki, które zaprogramowano narzuconym systemem. 
Dziś wracając z zakupów do domu ponownie rozmyślałam o słownictwie. Niedawno będąc u siostry wsłuchałam się w wypowiadane przez jej dwuletnią córeczkę przekręcone nazwy różnych rzeczy. Jedna najbardziej wbiła mi się w pamięć. Mała wskazała na plastikowego klocka w kształcie pająka nazywając go po swojemu, czyli "pajonek". Urocze, co nie? To naprawdę jest zastanawiające, jak na przestrzeni lat zmienia się nasza mentalność. Z niewinnego i nieco naiwnego dziecka stajemy się nieraz bezdusznymi dorosłymi, którzy nie zważają na otaczające nas drobnostki. Kiedy wracałam do domu, ponownie zaczęłam myśleć nad sensem nazw niektórych rzeczy. Dlaczego nóż to nóż, a ja to ja? i takie tam podobne temu pytania. Czasem potrafię naprawdę zaszaleć i ostro jechać po bandzie, wymyślając różnorakie nazwy znanym wszystkim przedmiotom. Ten pająk jest tego dobrym przykładem, bo czyż nie przyjemniej brzmi pajonek zamiast pająk? 

piątek, 21 lutego 2014

Cogito ergo sum...

 'Myślę więc jestem'... hm... no właśnie, czy to jest prawdą? Non stop nachodzą mnie różnego typu myśli, więc czy to one tworzą moje istnienie? Te kartezjańskie 'cogito ergo sum' miało być niejako pierwszą zasadą filozofii, czymś nie do obalenia. Ja to interpretuję na swój własny sposób i ostrzegam, że nieraz mam szalone pomysły. Nie chcę, żeby ktoś zarzucił mi coś na przykład herezji. Dobre jest też lekko zmodyfikowane ujęcie tego stwierdzenia: 'Dubito ergo cogito, cogito ergo sum'. No bo wątpliwości ma każdy z nas, a one prowadzą do procesu myślenia, więc stwierdzenie 'wątpię więc myślę, myślę więc jestem' niejako nas określa. Hm, ale ciekawi mnie pewne zjawisko, w którym twierdzimy, że w ogóle nie myślimy. Co wówczas? Czy taki stan jest równoznaczny z tym, że nas nie ma? A kiedy śpimy? Myślimy czy też nie? Matko, i znowu w mojej głowie powstaje istne pandemonium myśli i pytań! 
Ja sądzę, że myślimy przez cały czas. Nasz mózg non stop coś przetwarza, a tym samym chłonie dane z otoczenia i je analizuje. Kiedy śpimy, to również myślimy czego przejawem są nasze sny. Czyli stan niemyślenia jest tylko mitem? Hm, właśnie... to trochę skomplikowane. Dajmy taki przykład. Chcemy nie myśleć, ale okazuje się, że żeby to zrobić musimy pomyśleć, aby to zrobić. Taka gmatwanina he he... 
Podsumowują to moje małe rozważanie. Myśli są niejako naszą tożsamością w świecie. Nasze poglądy, czy ideały pozwalają nam się nieraz wyróżnić spośród innych osób. Stan śmierci można chyba uznać za brak myślenia, bo jak ktoś martwy może to robić. No, zombi nie jestem, więc istnieję myśląc. Non stop w coś wątpię i zastanawiam się nad każdym swoim zachowaniem - najczęściej już po fakcie. Hm, Arystoteles chyba twierdził, że myślimy doświadczając zaskoczenia, które wprawia nas w pewną wątpliwość, co z kolei prowadzi do intensywnego procesu myślowego - to tak nawiasem mówiąc ¯\_(ツ)_/¯. Myśli nas określają i dają poczucie wolności - przynajmniej dla mnie... Eh, pewnie znowu wyszedł z tego jeden, wielki bełkot niemądrego roztrzepańca, ale taka już jestem  (◐‿◑)

wtorek, 18 lutego 2014

Każda chwila jest historią...

Niedawno obchodziłam urodziny i jak zwykle w tym dniu naszły mnie małe refleksje a propos przemijalności czasu. Wiecie, budzicie się pewnego dnia i uświadamiacie sobie, że nadszedł ten konkretny dzień; wyznacznik końca kolejnego roku twojego życia, a zarazem początku następnego. Szczerze, nie cierpię dnia moich urodzin, bo  wówczas przypomina  mi o sobie mój wewnętrzny i prywatny krytyk. Oj, ten to zalewa mnie falą czarnych myśli i katuje fragmentami z życia, w których okazałam się być kompletną idiotką. No cóż, ten tym tak ma he he (^o^).  
Ta przemijalność czasu ma w tym momencie największą siłę. Mówisz: o kurczę mam już dwadzieścia sześć lat, a niedawno było ich zaledwie naście. Ta, lata lecą, a ja nadal stoję w miejscu. Na dłuższą metę jest to dość frustrujące, gdy uświadamiasz sobie, że pozwoliłeś ujarzmić się własnej indolencji. Patrzysz wstecz zamiast naprzód i to jest ten jeden największy błąd, jaki popełniasz. W moim życiu nastąpił pewien progres, ale jak dla mnie, jeszcze w niezadowalającym stopniu. Po prostu muszę zakasać rękawy i brać się do roboty, bo nikt za mnie żyć nie będzie (^-^;).

sobota, 8 lutego 2014

Spacerek i towarzyszące mu przemyślenia...

Spacerowałam ulicami mojego miasta i wspominałam czasy minione. Tyle rzeczy wpadało mi do głowy, a kiedy przypominałam sobie, co wyprawiałam w dzieciństwie. Oj, trochę tego było. Wtedy nie było tylu placów zabaw; to się nawet nie zmieniło i dziś. Bawiliśmy się na ulicy. Każde drzewo, każdy krzew w klombie był umiejętnie wykorzystywany. Rampa przy hurtowni stawała się statkiem, domem, więzieniem - czym tylko chciałam by była. Wyobraźnia nie miała granic i dawała wiele rozrywki. Eh, stare, dobre czasy.
Teraz gdy przechadzam się po miejscach, które tak mocno eksploatowało moje pokolenie, widzę wyszczerbione kamienie i dziurawe chodniki, ławki, których już nie ma i powycinane drzewa. To umarło śmiercią tragiczną zabierając ze sobą cudowne czasy mojego dzieciństwa. Ponoć umiera się na dwa sposoby:
  • cieleśnie - gdy ginie ciało;
  • duchowo - gdy zostajemy objęci czynnikiem zapomnienia. 
Ja starannie pielęgnuję wspomnienia o miejscach, które służyły mi, czasem jako ostatni bastion w walce z codzienną szarością następujących po sobie dni. Może niektóre doświadczyły tej pierwszej formy śmierci, ale nie pozwolę na tę drugą. Póki żyję będę je pamiętać. 
Spacery dla mnie są namiastką wolności. Na co dzień przesiaduję w więzieniu czterech ścian, którym jest mój własny dom. Kiedy wyjdę na przykład do lasu, nie ma tam żadnych widocznych granic. Idziesz przed siebie i nie przejmujesz się niczym - no chyba, że się zgubisz (^^). Kwestia granic jest naprawdę dość ciekawym zagadnieniem. Sami pomyślcie. Niby jesteśmy niczym nieograniczeni, a tu ktoś wykreśla linie, których nie można nam przekroczyć. Cztery ściany domu, granice miast, państw, krajów i wiele innych. Czasem myślę, że żyjemy jak jakieś bydło pasące się na wyznaczonym nam pastwisku. Granice stanowią naszą zagrodę. Oznakowani jesteśmy obywatelstwem, a różnimy się rasą i językiem. Niby ten sam gatunek, a znajdujemy tyle różnic (-_-). To dość frustrujące.
Kocham spacerować nocami. Wówczas na spokojnie mogę pomyśleć. Ten spokój uśpionego miasta jest niesamowity. Spacerujesz pustymi ulicami i dostrzegasz rzeczy, których nie widzisz za dnia popędzany tempem rytmu ludzkiego czasu. Nikt cię nie popchnie, nie szturchnie i nie zaczepi, a ty masz całe miasto dla siebie (^^). 

sobota, 25 stycznia 2014

Stop (^.^;)

Ostatnio wracam myślami do czasów moich początków na studiach i muszę przyznać, że czasem miałam dość zabawne sytuacje. Może wtedy takie się nie wydawały, ale z dłuższej perspektywy czasu okazują się komiczne. Dajmy na przykład moją przygodę z łapaniem tak zwanego stopa. Raz podróżowałam tak będąc w gimnazjum wraz z siostrą, starszą ode mnie jakieś półtora roku. Przemierzyłyśmy wówczas odcinek drogi liczący mniej więcej 50 kilometrów w dwóch rzutach. Pierwszy tirem, a drugi półciężarówką a la bus (w sumie nie wiem, jak to nazwać). Ok, takie małe wprowadzenie do tematu. Okazuje się, że to była moja jedyna przejażdżka w ten sposób. Co nie znaczy, że nie próbowałam powtórzyć tej rozrywki...
Będąc na pierwszym roku studiów dojeżdżałam codziennie na zajęcia albo pociągiem, albo autobusem. Mankamentem niestety było to, że musiałam się podporządkowywać ich rozkładom jazdy, które nie należały do najdogodniejszych. Raz zimą, miałam do najbliższego autobusu około trzech godzin, a panował okropny ziąb. Zdecydowałam z kolegą, że spróbujemy złapać stopa. Udaliśmy się w tym celu do charakterystycznej wysepki na wylocie miasta i czekaliśmy machając na przejeżdżające samochody. Wokół znajdowało się kilkoro ludzi, którzy także mieli nadzieję złapać okazję. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że tylko nasza dwójka starała się coś robić, a reszta siedziała na poboczu biernie oczekując. Minęła godzina i nic. Przemarzliśmy i przemokliśmy bez żadnych rezultatów, aż tu wreszcie się udało. Złapałam stopa! Samochód podjechał do nas i kierowca zapytał dokąd chcemy jechać. Otworzyłam drzwi aby wsiąść, a tu jakaś obładowana torbami kobieta wpycha się na siedzenie zamiast mnie. Pytamy grzecznie z kolegą, o co chodzi? A ona do nas, że: - Ja tu dłużej czekam! 
Zgasiła nas tym tekstem (u_u). No cóż, tak już bywa. To nas, w delikatny sposób ujmując, zirytowało. Machnęliśmy tylko ręką i zdecydowaliśmy wrócić na dworzec. Tak skończyło się nasze wspólne łapanie okazji.
Czemu przypomniała mi się ta zabawna sytuacja? Analogiczny trochę problem przeżyłam ostatnio będąc w Urzędzie Pracy. Jestem bezrobotna i staram się jakoś szukać pracy. No wiecie, wysyłam CV i je roznoszę po różnych instytucjach, ale na razie nie odnoszę żadnych sukcesów. Jednak nie o tym chciałam pisać. Chodzi o to, że pytając o staże dowiedziałam się, że mam niewielkie szanse. Argumenty były proste. Po pierwsze, przekroczyłam już dwudziesty piąty rok życia. Po drugie, nie przekroczyłam pięćdziesiątego roku życia. Po trzecie, nie jestem osobą niepełnosprawną. Czwarty argument nieco mnie rozśmieszył aczkolwiek najbardziej zirytował. Jestem za krótko na bezrobociu, co mnie odsyła na koniec kolejki do podjęcia stażu. Tak, jestem za stara, a jednocześnie za młoda, pełnosprawna i za krótko bezrobotna - nieźle co? Wtedy za krótko stałam łapiąc stopa, a teraz mam za mały staż w bezrobociu. To ta nieznaczna analogia. Paranoicznie zabawne, że aż boki rozrywa...

wtorek, 21 stycznia 2014

Samotność??????????????

Ostatnio wracam do pewnego schematu myśli. Najpierw się dołuję, później jakoś godzę z tym co jest, by później, jak głupia optymistka szczerzyć się do świata i oszukiwać się, że jest zajebiście. Taka mała parabola w ciągu sinusoidalnym. Eh, chyba powoli zaczynam sięgać dna. No cóż, takie jest już życie - bez komentarza (u_u). 
Pomału zaczynam odkrywać różne odsłony samotności. Może to się wydać komuś głupie, ale taka świrnięta już jestem. I tak:

  • Istnieje samotność mentalna, gdy masz na myśli jedno, a inni cię nie rozumieją, bądź nie chcą zrozumieć;
  • Istnieje też samotność fizyczna, gdy mentalnie wiesz, że masz wsparcie innych, jednak rzeczywiście nie ma obok ciebie nikogo;
  • Istnieje też samotność grupowa, kiedy żyjesz w pewnej społeczności, jednak nie potrafisz się w niej odnaleźć czując istniejące bariery różnej maści;
  • Istnieje też samotność czasowa, kiedy pełen dom nagle pustoszeje, a ty nadal tkwisz w nim sam, jak palec;
  • Istnieje także samotność świadoma, kiedy samodzielnie izolujesz się od innych, ale to następuje za pośrednictwem twojego wyboru;
  • Istnieje samotność całkowita, gdy zostajesz wykluczony i odosobniony na siłę, porzucony i opuszczony.
Może istnieje więcej typów (z pewnością istnieją), ale ja, jak na razie, doliczyłam się sześciu. Te odsłony samotności, albo zaobserwowałam w zamieszkałym przeze mnie środowisku, albo doświadczyłam na własnej skórze. Ktoś może powie, że: "Nudzi się dziecku i wymyśla niedorzeczności", możliwe. Należę do grona ludzi, którzy nie potrafią się dopasować. Od dziecka czułam jako takie wyobcowanie, ale to nie ważne. Dużo myśli ostatnio krąży w mojej głowie i czasem po prostu przerzucam je na papier, bądź tego bloga. Zastanawiałam się tylko nad tym czy samotność można podpiąć pod stwierdzenie "pojęcie względne". Można je przecież rozumieć w różnoraki sposób. Taka mała zagwozdka przed snem... Eh, zawsze na dobranoc dopadają mnie dziwne refleksje... 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Zmiany...

   Ostatnio w moim życiu dzieje się trochę rzeczy. Czasem ciężko mi nadążyć nad czekającymi mnie zmianami. Właśnie chodzi o te zmiany. Człowiek żyje, aż tu nagle uświadamia sobie, że jest nieco zacofany. Jak dotąd funkcjonowałam, jak zaprogramowany robot uwięziony w systemie nazywanym edukacją. Nie mam tu nic złego na myśli, bo nauka była i jest moją alternatywą ucieczki od rzeczywistości. Chodzi mi o to, że po prostu szłam wyznaczoną mi z góry trasą, aż tu nagle dotarłam do rozdroża z pytaniem "dokąd teraz?"
Odpowiedź jest trudna, bynajmniej dla mnie. Sama do końca nie wiem co chciałabym robić w życiu, ale muszę na coś się zdecydować. Może metoda prób i błędów nie jest aż tak tragiczna, jak by się wydawało? Na razie stoję w punkcie zero i staram się wybrać tę właściwą drogę. Zasilam poczet bezrobotnych, ale nie chcę tkwić w nim zbyt długo. Nic nierobienie jest męczące na dłuższą skalę, a apatia powoli zabija.