Translate

czwartek, 19 września 2013

Szara rzeczywistość...

  
Trochę długo nie pisałam, ale jakoś tak wyszło, że nie miałam w ogóle weny. Dopadła mnie apatia, co nieco irytuje, a deszczowa pogoda za oknem jakoś nie pomaga. 
Nasuwa się ostatnio - w mojej głowie - pytanie: Czemu moje życie zaczyna tracić kolory? Czy to wina tego, że dorastam - w ślimaczym tempie - i wkraczam w pesymistyczny świat dorosłych? Czy dlatego, że taka jest kolej rzeczy? W sumie, to już jakiś czas temu przekroczyłam wiek uznawany w naszym prawie za pełnoletność, ale w ogóle nie czuję bym do tego dojrzała. Na tle osób mi znanych wypadam dość kiepsko. Rośnie we mnie obawa, że zatracę się w tym szarym świecie, a dla marzyciela jest to równoznaczne ze śmiercią indywidualności jaką posiada. Ech, trzeba jakoś się przed tym bronić. No, cóż... Czytam mangi i książki... hm... czy to znaczy, że uciekam? No jasne, że tak! Uciekam w świat fantazji, w umyśle tworząc własną utopię by w razie niebezpieczeństwa móc się o nią zakotwiczyć. Piszę opowiadania, które pomagają mi w pewien sposób przetrwać ciężkie dni i pozbyć się negatywnych emocji. Jestem szalona i twierdzę, że do takich osób świat należy. Czym że jest normalność? Jak dla mnie "normalność" jest pojęciem względnym, a czasem przeradza się w narzucany ludziom dogmat, który podporządkowuje ich życia by pracowali, jak trybiki w zegarkach. W skrócie "normalność" jest ogranicznikiem, hamulcem wolności. Wiem, może wydać się to komuś czymś głupim. Znam kilka osób, które zarzuciłyby mi, że plecę dziecięce dyrdymały, i że w ogóle nie powinnam wypowiadać się w kwestiach dla mnie niezrozumiałych. Sęk w tym, że lubię drążyć temat - czyż to nie jest zabawne? Coś jak mentalna układanka, którą staram się za wszelką cenę ułożyć, a że za każdym razem wychodzi inny kształt... Nieważne! Liczy się zabawa :)
W moim życiu bywają chwile, kiedy nie potrafię odzwierciedlić słownie swoich doznań, czy emocji - jakież to irytujące. To przykład, że słowa czasem ograniczają. Od dziecka słyszę: "Zastanów się dwa razy nim coś powiesz." Robiłam tak i doszłam do wniosku, że niekiedy trzeba postępować spontanicznie. Zaplanowane życie może się szybko posypać, jak domek z kart. Nie twierdzę jednak, że nie należy takiegoż planu posiadać. Po prostu dobrze jest czasem zdystansować się do świata, w którym żyjemy i zaszaleć. Oczywiście z umiarem. Ruchy szaleńca ciężko przewidzieć, a osoby zaplanowanej już łatwiej. Na tym zakończę moje zdziwaczałe nieraz refleksje, które czasem nie mają dla innych sensu :)

środa, 4 września 2013

Człowiek człowiekowi...

Żyjemy w świecie pełnym absurdów, gdzie niekiedy jedno drugie wyklucza zamiast uzupełniać. Rozumiem, że czasem potrzebne są zdrowe zgrzyty pomiędzy ludźmi, ale tylko takie, które pogłębiają więź. Nie piszę nic nowego, bo na co dzień słyszymy pewne niepokojące informacje, burzące nasz spokój. Dobrym przykładem tutaj będzie chociażby sytuacja w Syrii, gdzie jedna tragedia daje początek drugiej. Ludzie zabijają ludzi dla wzniosłości swych czynów, czy to nie jest chore? Poglądy poglądami, ale nie krzywdźmy innych z ich powodu.
Studiowałam historię ucząc się o różnych konfliktach międzyludzkich. Szczerze, ciężko przetrwałam te pięć lat. Ciągłe czytanie książek o tematyce wojennej i szacowanie strat po każdej z bitew. Ludzie nie są tolerancyjni, bo zawsze coś im nie pasuje. Chciwość, nienawiść, fanatyzmy, zazdrość i kłamstwa nieraz zaślepiały porządnych. Dzień w dzień słyszę, bądź czytam o aktach przemocy przeżywając w jakimś stopniu rozczarowanie, że pomimo krwawej historii w ogóle nie uczymy się na błędach. Niby należymy do tego samego gatunku, a żyjemy ze sobą jak pies z kotem. Nie twierdzę, że jestem święta i nie dotyczą mnie negatywne emocje i przywary człowieczeństwa, bo nieraz przyłapywałam siebie na odczuwaniu do kogoś niechęci. Mam plusy i minusy i się z tym nie kryję. Przeraża mnie jednak ten świat przypominający wir ambicji, w którym dążymy do celu po trupach. Życiowy gambit świata rzeczywistego, który sami tworzymy własnymi rękami. To frustrujące.
Każdy przez życie kopie swój własny tunel, który w pewnym momencie zawali się nam na głowę. To nie muszą być sprawy wielkiego kalibru, jednak dla nas stają się katastrofą w tej właśnie chwili. Z perspektywy czasu inaczej na to patrzymy niekiedy się z tego śmiejąc. Niestety to zjawisko zachodzi jednostkowo. Na szerszą skalę tak się nie da. Historia jest tego dobrym przykładem.
W dzieciństwie byłam optymistką, jednak z czasem powoli zmniejszało się moje pozytywne nastawienie do rzeczywistości. Dorosłam stając się pesymistką. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to dobrze, bo pesymista to poinformowany optymista. Jest w tym pewna prawidłowość, im więcej wiemy, tym bardziej stajemy się nieszczęśliwi. Obecnie staram się żyć dystansując od problemów wielkiego kalibru, choć przychodzi mi to opornie. Oglądając wiadomości przeżywam huśtawkę nastrojów nieraz klnąc pod nosem.  Naprawdę nie widzę sensu w ciągłych konfliktach zbrojnych czy słownych. Ustalamy różne prawa, które łamiemy, bądź naciągamy na własną korzyść. Mówimy jedno, robimy drugie. Wytykamy siebie palcami doszukując się własnych wad u innych. Niszczymy to, co sami budujemy. Czy to nie jest chore?
Mam życiowe motto według którego próbuję żyć :) a brzmi ono następująco: Jeśli życie daje ci cytryny, zrób sobie z nich lemoniadę. Doszukuję się plusów w beznadziejnych przypadkach mojego życia. Nie jest łatwo, ale chociaż próbuję :)