Translate

wtorek, 25 marca 2014

Wahanie

Sytuacje, które wymagają szybkiej decyzji, czasem doprowadzają do coraz większego wahania. Eh, jak dobrze to znam. Moje życie jest przepełnione takimi właśnie epizodami.  Niektóre nawet nieraz przespałam. Jestem mistrzynią wahania. No cóż, niska samoocena swoje robi. Umiem słuchać i posiadam dość dobry zmysł spostrzegawczości, ale jeśli się tego nie zwiąże z silną pewnością siebie... wszystko pali na panewce.
Wiara w siebie to mój mankament, z którym walczę już od dzieciństwa. Może wygrywam niejako tę przeciągającą się bitwę, ale progres w tej walce jest nikły, niezbyt mnie satysfakcjonujący. Ale jak to mówią, małymi kroczkami docieraj do celu. Tak właśnie robię. Nie mogę skarżyć się, że jest mi źle, bo tak nie jest. Niestety bywają dni, kiedy ciężko mi zwlec się z łóżka, bo nie dostrzegam już sensu własnej egzystencji. Jestem na etapie szukania pracy i złapałam się na tym, że kiedy czytam jakieś ogłoszenie, myślę: czy aby na pewno się do tego nadaję? Wahanie jest wszechobecne w moim życiu. Non stop wątpię we własne siły i nie ufam czasem samej sobie. Paranoja he he. To z kolei wprowadza mnie w pewien dylemat, bo czy jeśli nie ufam samej sobie, to czy zaufam w pełni innym? I takim oto sposobem wpędzam się w błędne koło, tańcząc z niekiedy głupimi pytaniami, a o myślach nie wspomnę. Ciągle się waham, ale nadal idę do przodu ciągnąc wózek zwany życiem. Upadam i chociaż ciężko jest czasem się podnieść, to jednak uparcie staram się podnosić. 

czwartek, 20 marca 2014

Takie tam dyskusje z samą sobą...

Zawsze kiedy kładę się do łóżka i chcę szybciej zasnąć, niestety nie mogę. Kim bym była, gdybym nie zrobiła bilansu całego przeżytego dnia? Przytoczę Wam fragmencik takiego bilansiku.
- Co ja dziś takiego ciekawego zrobiłam?
- Nic ciekawego...
- Naprawdę?! Niech pomyślę... zrobiłam pranie, byłam na długim spacerze z psem. O! spotkałam sąsiadkę i chwilę z nią pogadałam.
- To nic produktywnego.
- Tak? Napaliłam też w piecu, a wcześniej nieco porąbałam drewna.
- I co z tego. Phi!
- Jak to, co z tego?! Dzięki temu mam cieplutko w pokoju.
- Tak, masz cieplutko, ale dodaj do tego, że rąbiąc to drewno zarobiłaś siniaka na czole. Jesteś po prostu normalnie sierotą, która nie potrafi niczego zrobić bez poniesienia uszczerbku na zdrowiu. Podrzucając opał do pieca oparzyłaś się w rękę...
- Oj tam, oj tam... przecież się zagoi.
- Wmawiaj sobie tak dalej, a kiedyś całkiem się spalisz. Ze wstydu na pewno.
- Czemu?
- Zawsze coś palniesz, a później się katujesz mentalnie.
- No tak. Jestem idiotką, pasuje?
- Dla mnie tak, ale jak dla ciebie?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?!
- Tak po prostu.
- Idiotka.
- Może... oj przestań! Przez ciebie znowu mam poczucie winy, że zrobiłam coś nie tak. Zrób sobie kiedyś urlop i mnie zostaw!
- Nie mogę.
- Niby czemu?
- Za bardzo lubię cię dręczyć.
- A tak na poważnie?
- Ty mnie nie puszczasz.
- Możliwe... chyba do ciebie przywykłam i ciężko mi bez ciebie zrzędliwy krytyku. Może kiedyś pozwolę ci odpocząć, a ty odwdzięczysz się tym samym?
- Gdybanie w niczym ci nie pomoże.
- Tak... pomarzyć chyba można...
     Po takiej rozmowie łapię zazwyczaj małą deprechę i nie mogę zasnąć, ale life is brutal. Pogodziłam się z tym, przywykłam. To smutne po części, bo popadam w pesymizm. Na szczęście, staram się z tym walczyć. 



poniedziałek, 17 marca 2014

Pajonek

Od czasu do czasu mam takie dziwne wrażenie, że stwarzany przez ludzi świat nie ma sensu. Sami wikłamy się w różne sprawy, a później nie potrafimy z nich wyjść i obwiniamy o własną niemoc innych. Sposób mówienia, sposób pisania, sposób poruszania się i postaw w danej sytuacji. To wszystko jest narzucane z góry, co kojarzy mi się z programowaniem komputera. Ludzie to takie chodzące robociki, które zaprogramowano narzuconym systemem. 
Dziś wracając z zakupów do domu ponownie rozmyślałam o słownictwie. Niedawno będąc u siostry wsłuchałam się w wypowiadane przez jej dwuletnią córeczkę przekręcone nazwy różnych rzeczy. Jedna najbardziej wbiła mi się w pamięć. Mała wskazała na plastikowego klocka w kształcie pająka nazywając go po swojemu, czyli "pajonek". Urocze, co nie? To naprawdę jest zastanawiające, jak na przestrzeni lat zmienia się nasza mentalność. Z niewinnego i nieco naiwnego dziecka stajemy się nieraz bezdusznymi dorosłymi, którzy nie zważają na otaczające nas drobnostki. Kiedy wracałam do domu, ponownie zaczęłam myśleć nad sensem nazw niektórych rzeczy. Dlaczego nóż to nóż, a ja to ja? i takie tam podobne temu pytania. Czasem potrafię naprawdę zaszaleć i ostro jechać po bandzie, wymyślając różnorakie nazwy znanym wszystkim przedmiotom. Ten pająk jest tego dobrym przykładem, bo czyż nie przyjemniej brzmi pajonek zamiast pająk?