Translate

niedziela, 22 czerwca 2014

Czas wspinaczki po sinusoidzie, czyli pierwsze kroki w wychodzeniu z dołka

Jestem ostatnio w kiepskiej formie, ale staram się walczyć o resztki walącego się pod stopami gruntu. Sama siebie nie rozumiem, ale czuję, że stoję w martwym punkcie. Budzę się z uczuciem strachu i zachodzę w głowę dlaczego? Niby nie dzieje się w moim życiu nic złego, ale ten lęk czai się pod moją skórą. Czego się tak podświadomie boję - nie wiem! A to jeszcze gorsze uczucie od jawnego strachu. Może obawiam się tego świata? Tyle przemocy wokoło się szerzy, której nie potrafię zrozumieć. Według mnie można wszystko załatwić zdrową dyskusją, a nie prawem pięści. Wiem, jestem nie na czasie, ale konflikt nigdy nie jest rozwiązaniem. No cóż, ale co ja tam wiem...
Moim odreagowaniem na otaczającą mnie rzeczywistość są opowiadania, jakie tworzę na kartce papieru. To także moja forma odpoczynku psychicznego. Mam pokręconą wyobraźnię i nieraz sama siebie zaskakuję. Lubię także rysować, jednak moje dzieła nie należą do najlepszych. Raz wrzuciłam coś na któregoś bloga i wystraszyłam odwiedzających he he. 
Ten kawałek niejako odzwierciedla mój nastrój. W sumie, jedna z moich ulubionych piosenek Irona Maidena, po "como estais amigos". Tak gust muzyczny też mam nieco pokręcony, ale taka już jestem ^^;


niedziela, 15 czerwca 2014

Stare, ale jare

Ach, ale mnie wzięło na sentymenty i wspominki ostatnio. Szalone lata dzieciństwa czasami zdają się być taką ostoją spokoju wewnętrznego. U mnie bynajmniej tak jest. 
Wczoraj przeżyłam coś na miarę dead endu. Choróbsko się ponownie do mnie przyczepiło, ale ze zdwojoną siłą. Tę batalię zniosłam dość kiepsko, ale jest już lepiej. Mam nadzieję, że jutro będę w miarę funkcjonować. Wiadomo czyją matką jest nadzieja, a ona kocha swoje dzieci he he...
Taki kawałek na koniec tego krótkiego posta zapodaję. Eh, stare, dobre czasy...


poniedziałek, 9 czerwca 2014

Indolencja i apatia

Tak, jednak mam doła. 
Nic na to nie poradzę i jakoś muszę odbić się z tego dna. Bycie osobą empatyczną nie jest zbyt zdrowe w tym świecie. Niestety. Ostatnio jestem świadkiem wielu bolesnych sytuacji, co choć nie chcę, wrzyna się w mój umysł, tworząc czarne myśli. To odbija się na moim samopoczuciu. Eh, do tego jeszcze ta indolencja i apatyczny stan. Czuję, że utknęłam w miejscu i ciężko jest mi zrobić jakikolwiek krok. Pieprzona rzeczywistość mnie nie oszczędza i ostro daje mi w kość. Nie jestem do końca pewna, ale ponoć stoicy uważali apatię za stan wolny od wzruszeń, który miał pozwalać na osiągnięcie pełni szczęścia. Pytam więc, gdzie to szczęście? Może go w ogóle nie dostrzegam zbyt głęboko tkwiąc w mroku własnych myśli, sama już nie wiem. Czuję się głupia i pusta. 
Dzięki Bogu, czy czemuś tam, mam wspaniałą przyjaciółkę, która świeci latarką w tym moim mroku. Pokazuje mi drogę wyjścia, a to naprawdę dużo. Staram się nikomu nie pokazywać swojej złej kondycji. Z reguły sama sobie jakoś dawałam radę, ale z roku na rok robi się coraz ciężej wychodzić z tego dołu. 
Przeprosiłam mój pamiętnik i z mieszanymi uczuciami przypomniałam sobie jego treść. To nie był jednak mądry pomysł. Nie w tym stanie. Znalazłam tam taki wpis:


Bo non omnis moriar
Póki carpe diem,
Ponieważ cogito ergo sum,
Muszę stawić czoło strapieniom
i krzyknąć agere contra!
Moje marzenia niespełnione 
pozostają w pamięci,
a na razie w ostateczności
pozostaje dance macabre...

Miałam wtedy dziewiętnaście lat i tak właśnie zbierałam siły. Dwa lata później zmarła moja mama i poczułam straszną pustkę, która trwa niemal cały ten czas. Przez ten okres przestałam chodzić do kościoła i powiększyło się moje zwątpienie w siłę transcendentną, jaką jest niejaki Bóg. Niektórzy powiedzieliby mi, że mój stan depresyjny spowodowany jest odejściem od Boga, ale to żadna prawda. Ja od niego nie odeszłam, po prostu czuję, że mnie opuścił. Z natury się nie narzucam, więc go unikam. Tak, chyba się nieco zagalopowałam pisząc o takich nieciekawych sprawach, jak stan mojej wiary. To dowodzi temu, że nie jest ze mną najlepiej. W sumie, to nieważne. Przeżyję... zresztą jak zawsze...


wtorek, 3 czerwca 2014

Beznadzieja

Rutyna zaczyna wdzierać się do mojego życia, co mnie przeraża. Zaczynam się męczyć własnym życiem i sama nie potrafię odpowiedzieć dlaczego tak się dzieje. Po prostu niedawno uświadomiłam sobie, że mam doła. Nie mam już na nic siły i zaczynam filozofować. Zaczęłam unikać ludzi, a nawet posunęłam się dalej,bo nawet nie włączałam komputera przez najbliższy tydzień. Przyłapałam się na myśli, że moja egzystencja powoli zbliża się do własnej dekadencji i destrukcji, co jak dla mnie jest lampką alarmową w strefie przed-depresyjnej. Sama siebie nie rozumiem, a przyjaciółka twierdzi, że za bardzo wszystko do siebie biorę. Tu właśnie jest pies pogrzebany. Zaczęłam się nawet doszukiwać sensu w sensie, a to kiepsko. Czuję się zagubiona. Natłok myśli przybrał formę ogromnego labiryntu, z którego nie potrafię się wydostać. Jakież to irytujące.