Translate

sobota, 30 listopada 2013

Takie tam pomyślunki :P

To co przemija jest niedoceniane w chwili, w której trwa. Doceniamy to dopiero w momencie, kiedy tego już nie ma. Wczoraj byłam na pożegnalnym wykładzie jednej z moich profesorek na studiach. Z utęsknieniem weszłam na wydział, który przeklinało się w trakcie studiowania. Teraz takie narzekania wydają się być odległe i śmieszne zarazem, ale wracając do mojej pierwszej myśli. Wykład poświęcony był tematyce realizmu. Nie o tym jednak chcę pisać. Chodzi mi o tę nostalgię. Wiecie, spoglądacie w tył i wspominacie rzeczy, o których myśleliście, że nie pamiętacie. Zabawne. Po wykładzie jedna z profesorek wstała i wyjmując paczkę cukierków zaczęła zwabiać młodzież bliżej wykładowców. Hm, od kilku lat nikt nie nazwał mnie dzieckiem, a tu proszę :). Kobieta łapie mnie za rękę mówiąc: "Chodź dzieciaku". Może niektórzy poczuliby się urażeni, ale niby czemu? Dla mnie to był komplement. Niby łapię się jeszcze w pułap tak zwanej młodzieży, jednak tak się już nie czuję. Rzeczywistość jest brutalna i gwałtownie wyprowadza nas ze świata marzeń, czyli ostra jazda bez trzymanki, ale do wszystkiego w końcu można się przyzwyczaić. Czyżby? I tak, i nie. To pójście na łatwiznę. Mi nie uśmiecha się patrzeć pustym wzrokiem w szary świat składający się z mozaiki systemów. Wolę żyć jako cichy partyzant z puszką farby w plecaku.

piątek, 15 listopada 2013

Płonie ognisko w lesie...

    Ostatnio patrząc przez okno wspominałam dawne dni. Z nostalgią spoglądałam na palenisko znajdujące się pośród owocowych drzewek na moim podwórku. Kocham ogniska, a w szczególności takie przy akompaniamencie gitarki. Eh, stare dobre czasy, gdy z kumplami organizowało się takie imprezy. Śpiewało się wtedy piosenki harcerskie, takie jak "Gdzie strumyk płynie z wolna" lub inne znane utwory. Siadało się na pieńkach i zawodziło do księżyca lekkim fałszem "Blues o czwartej nad ranem" lub "Opadły mgły" Starego Dobrego Małżeństwa. 
Człowiek znosił biwakowe niewygody szczerząc się, jak mysz do sera zapominając o znojach codzienności. To było nasze sanktuarium, gdzie mogliśmy odrzucić wszystko i po prostu zaszaleć. Tak bardzo brakuje mi tych czasów i wspominając je mimowolnie się uśmiecham na powrót je przeżywając w umyśle. Ja chcę ogniska!!!

środa, 6 listopada 2013

Cholera!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Na wstępie zaznaczam, że jest to post, w którym wyładowuję swoją frustrację. Jest to zlepek słów i zdań, które musiałam z siebie wyrzucić. Tak po prostu, ot tak :(
Naszły mnie cholernie czarne dni, a co za tym idzie cholernie czarne myśli. To frustrujące! Z nerwów nie potrafię się już na niczym skupić. Pieprzone życie, które z dnia na dzień pełźnie z jednej skrajności w drugą. Jestem chyba najgorszym typem człowieka, który kiedykolwiek mógł istnieć na tym świecie. Nie mam siły już walczyć i czuję się wypruta do cna z energii. Kilka nieprzespanych nocy i ciągły strach o zdrowie bliskiej osoby. Tak cholernie trudno jest patrzeć na męczarnie drugiej osoby, do tego ci bliskiej. Nie chcę przez to przechodzić już drugi raz. Sumienie gryzie mnie, że wszystko z mojej winy. Coraz częściej mam ochotę zamknąć oczy i się nie obudzić, tym samym uwolnić się od bagna nachodzących mnie czarnych myśli i poczucia winy. Dotąd jakoś się trzymałam, ale widok wymizerniałej twarzy i jęki bólu bliskiej osoby to potężny grad granatów wycelowany w moją obronę. Wpadłam w lej po pocisku dezorientacji w jakiej właśnie tkwię. Nie wiem już na czym stoję i nie wiem już nawet w co wierzyć. Coraz bardziej zagłębiam się w niebezpieczny tor myślenia, nokautując się poczuciem winy i bezsilnością.

niedziela, 3 listopada 2013

Listopadowe rozmyślanie


Śmierć, pojęcie wszystkim znane i różnie odbierane. Nastał taki czas, że mimowolnie rozważam ten termin i zjawisko. Trudno o tym nie myśleć, kiedy spaceruje się po mieście umarłych, jakim jest cmentarz. No cóż, mało ludzi chce rozmawiać o śmierci, bo jest dla niektórych czymś napawających ich lękiem. Ja się nie obawiam czasem rozmyślając, jak zginę. Kiedyś będąc jeszcze dzieciakiem postanowiłam, że chciałabym umrzeć przez postrzał. Głupie, co nie? Byłam szalonym dzieckiem pod tym względem :) Z wiekiem doszłam jednak do wniosku, że śmierć to coś normalnego i nie ma się czegoś bać. Rodzimy się i umieramy, i taki jest już schemat. Nic nie da się z tym zrobić. Możemy się buntować, jednak nic nie zmienimy. Ja tam nie narzekam, choć czasem przyłapuję się na myśli, że lepiej dla wszystkich by było, gdybym już wkroczyła w dekadentyzm (jeśli mogę posłużyć się tym słowem) własnej egzystencji. 
Swoje życie wyobrażałam następująco: Droga biegnąca przez las. Po narodzeniu zostałam ustawiona na jej początku i instruowana, jak mam iść. Oczywiście nieraz zbaczałam z wyznaczonej trasy, niekiedy mocno się gubiąc, jednak z czasem się odnajdywałam. Nadal podążam tą drogą i nieraz poszukuję jej końca, niestety go nie dostrzegam. Dotychczas były momenty, gdy natrafiałam na trudne do pokonania odcinki w postaci na przykład śmierci kogoś mi bliskiego. Poprzez takie doświadczenia zaświtała mi w głowie pewna myśl, że wraz ze śmiercią kogoś z otoczenia, kogoś, kto wrył ci się w jakimś stopniu w pamięć, umiera cząstka samego ciebie. Niezależnie jakbyś się starał to nigdy to do ciebie nie wróci. Hm, są momenty, że zatracam swoją tożsamość i wegetuję bezmyślnie wpatrując się w sufit. Stan apatii powili mnie zabija. To taki amortyzator na wypadek ciężkiej depresji :) . Desperacko staram się nie myśleć w kategoriach pesymistycznych, ale na odwrót, czyli optymistycznie. 
I znowu wyszło smętnie. Eh, następnym razem postaram się napisać coś weselszego ;)

poniedziałek, 21 października 2013

Moje stworki i potworki :P , czyli kącika literackiego ciąg dalszy

Za oknem szaruga jesienna i leje straszny deszcz. To nie pomaga pozytywnie myśleć. Eh, nic już na to nie poradzę, bo zawsze w tym okresie łapię małą chandrę. To chyba już taka tradycja, he he.  Na szczęście, na wiosnę mi przechodzi :) . Poczęstuję was kolejną dawką mojej pseudo poezji z okresu, tym razem, liceum i początków studiów. Ostrzegam, że nie pałają optymizmem, a raczej nafaszerowane są pesymizmem.


                      Życie

Życie to pasmo niefortunnych zdarzeń, 
to stworzone i potłuczone piękne witraże.
Życie to odbieganie od dziecięcych marzeń, 
to niechlujnie wykonane kolaże.
Życie to płomień, który z wiekiem niknie,
to ból zżerający duszę ambitnie.
Życie to miraż, który szybko zniknie,
to żal ogarniający serce wybitnie.
Życie to jedna wielka pomyłka,
to sflaczała plażowa piłka.
Życie to pękająca nieoczekiwanie żyłka,
to wrogów bezlitosna zmyłka.
Życie to powstała z gwiazdy czarna dziura,
to naiwna bezpodstawna wiara.
Życie to fabryczna gęsta i dusząca chmura,
to szaleńcza i wroga mara, 
to roztrzaskana basisty gitara.
I gdy chcesz uwolnić choć cząstkę swej woli
omamiona tym kłamstwem znów jesteś w niewoli. 

Eh, wspomnienia wracają :) Można się trochę rozmarzyć he he. Kiedy patrzy się na dany okres z życia z perspektywy czasu, wszystko widzi się w innych barwach. Wtedy się jeszcze dążyło do dorosłości, która miała inny wymiar. Marzenia :) Sterowana systemem edukacji, wiedziałam co i jak mam robić, a teraz stoję przed życiem i dość inteligentnie drapiąc się w głowę mówię eeeeeeeeee? A szara rzeczywistość niczym echo powtarza moje zapytanie odbijające się od mgły przysłaniającej przyszłość.

           Człowiek

Człowiek to istota boska.
Człowiek to ziarenko piasku w sercu perłowca.
Człowiek to żądna krwi bestia.
Człowiek to błąd niedbałego maestra.
Człowiek to chciwy materialista.
Człowiek to także idealista.
Człowiek to bezbożny ateista.
Człowiek to egoistyczny solista.
Człowiek to bezlitosny morderca.
Człowiek to istota bez serca.
Człowiek to sierp z młotem.
Człowiek to ścierwo za płotem.
Człowiek to wojny i zbrodnie.
Człowiek to pocerowane stare spodnie.
Człowiek to łgarz i kłamca.
Człowiek to zjadająca modliszka samca.
Człowiek to obłudnik i apostata.
Człowiek to samolubny i dwulicowy zdrajca.
Człowiek to nazizm i stalinizm.
Człowiek to zły organizm.
Człowiek to duszące się dziatki gazem.
Człowiek to anioł i diabeł zarazem.
Człowiek to destrukcja i zniszczenie.
Człowiek to przyjaciel dający ocalenie.
Człowiek to zło wcielone.
Człowiek to serce zranione. 
Człowiek to aktor grający gdy trzeba.
Człowiek to istota pragnąca nieba.
Człowiek to leń śmierdzący.
Człowiek to stworek powstały niechcący.
Człowiek to dziecko bojące się cienia.
Człowiek to tchórz szukający schronienia.
Człowiek to ktoś lękający się samotności.
Człowiek to ktoś unikający czyjejś obecności.
Człowiek to matka z ojcem.
Człowiek to początek z końcem.
Człowiek to osoba potrzebująca miłości.
Człowiek to hiena pozbawiona czułości.
Człowiek to samobójca pragnący śmierci.
Człowiek to ...?
A w rzeczywistości ludzie to wyrzutki i śmieci, 
bo ważni patrzą na nich z góry
i ukazują im koniec ponury.

Hm, jak widać jest to wyładowana frustracja po natłoku nauki historii na studiach. Osobiście twierdzę, że zbyt wiele trzeba tam czytać materiałów o tematyce wojenno-politycznej kosztem społecznej. Niestety to tylko moje zdanie, z którym nikt się raczej nie liczy. Kocham historię, ale nazbyt jest przesiąknięta krwią i cierpieniem. Eh, pięć lat studiów przeżyłam ślizgając się na sinusoidzie wzlotów i upadków. Pomimo tego dałam radę :) Studiowanie nie jest trudne pod warunkiem, że kochasz książki. Ja uwielbiam czytać i nie miałam zbyt wielkich problemów z nauką. 

Dziwne, że na początku któregoś już z kolei etapu życia nigdy nie zdajemy sobie sprawy, jak szybko może on przeminąć. Pięć lat studiów upłynęło mi, jak pstryknięcie palców. Wraz ze zbliżaniem się ich końca zaczęło się rodzić poczucie pustki i tęsknoty. Można ująć to jako nostalgię.

środa, 16 października 2013

Mały, kulejący kącik literacki :P

Dziś coś z innej beczki :)
Napisałam tę miniaturkę kilka lat temu - no, dekadę temu - kiedy byłam jeszcze w gimnazjum. Czasem wracam do swoich małych tworów i zastanawiam się co mi strzeliło wówczas do głowy by to napisać? 

Życie przypomina labirynt
Straszna i ciągnąca się w bezkres pułapka
Problemy stanowią ślepe zaułki, a strach ściany
A my malutcy ludzie błąkamy się
długimi, ciemnymi korytarzami
zależnie od charakteru
zależnie od woli ducha

to gubimy drogę
to znów ją odnajdujemy
czasem kręcimy się w kółko
błądząc w pętli czasu,
a czasem poddając się problemom
siadamy w zaułku przy ścianie
i chowając swą twarz w dłoniach
cicho płaczemy nad własną niedolą.
Choć w końcu dźwigamy się
i wstając szukamy zagubionego wyjścia
lecz tych drzwi nie dostrzegamy
i tak załamani, zmęczeni
tracimy sens życia
Bo jakże przez zapłakane oczy zobaczyć pomocną dłoń?
Toż owymi drzwiami są bliskie nam osoby,
które widząc ból i cierpienie nasze
wyciągają dłoń...
uśmiechają się,
a ich jasne twarze promieniując dobrocią
oświetlają nam prawidłową drogę.
Wówczas wstajemy
i próbując na nowo odkrywamy swój sens życia
Dostrzegamy piękno
i zakochujemy się w nim.
Chcemy upajać się jego wielobarwnymi witrażami.
Z pomocą przyjaciół
omijamy doły i przepaści
Czujemy radość i szczęście
Żyjemy.


Jak widać, nie jestem wprawioną poetką :P Hm, to chyba zalicza się do wierszy białych, nie jestem pewna. Od dziecka lubię pisać i nadal to robię. Może nieporadnie mi to wychodzi, ale pomaga w ciężkich chwilach. Trzeba sobie jakoś radzić, co nie?

niedziela, 6 października 2013

Inni mają gorzej...

 
  Tak mnie ostatnio naszła refleksja o problematyczności mojego życia... Hm... Ciężka sprawa. 
Zawsze pod koniec dnia analizuję sobie każdą czynność, każde wypowiedziane zdanie, które zapadły mi w pamięci. Zwykle taki rachunek nie kończy się dobrym wynikiem - w moim mniemaniu dość rzadko bywa jakiś pozytyw. Staram się nie łamać i małymi kroczkami podążać do przodu. Towarzyszy mi przy tym powiedzenie: "Inni mają gorzej". Wiem, może wydać się to nie etycznym podejściem do życia i radzeniem sobie z problemami, jednak nie potrafię inaczej. Pocieszanie się nieszczęściem innych jest trochę desperackie i niemoralne? Owszem, ale nadal to robię. Kiedy świat sypie ci się pod nogami, chwytasz się każdego ratunku, nawet tego z pozoru złego.
Moje problemy są częścią mnie i nie wyzbędę się tego ot tak pstryknięciem palcami. Jestem osobą, która nie potrafi zanadto otwierać się na innych i wyciągać na światło dzienne kłopotów, jakie przysparza mi życie. Toczę wewnętrzną walkę z samą sobą dość często doświadczając porażki. Na otarcie łez są zawsze brzmiące w mojej głowie słowa: "Inni mają gorzej". 

Zapętlam się nieraz wytykając sobie głupie błędy myląc ofensywę z defensywą. Prę jednak nadal do przodu. Walczę!

czwartek, 19 września 2013

Szara rzeczywistość...

  
Trochę długo nie pisałam, ale jakoś tak wyszło, że nie miałam w ogóle weny. Dopadła mnie apatia, co nieco irytuje, a deszczowa pogoda za oknem jakoś nie pomaga. 
Nasuwa się ostatnio - w mojej głowie - pytanie: Czemu moje życie zaczyna tracić kolory? Czy to wina tego, że dorastam - w ślimaczym tempie - i wkraczam w pesymistyczny świat dorosłych? Czy dlatego, że taka jest kolej rzeczy? W sumie, to już jakiś czas temu przekroczyłam wiek uznawany w naszym prawie za pełnoletność, ale w ogóle nie czuję bym do tego dojrzała. Na tle osób mi znanych wypadam dość kiepsko. Rośnie we mnie obawa, że zatracę się w tym szarym świecie, a dla marzyciela jest to równoznaczne ze śmiercią indywidualności jaką posiada. Ech, trzeba jakoś się przed tym bronić. No, cóż... Czytam mangi i książki... hm... czy to znaczy, że uciekam? No jasne, że tak! Uciekam w świat fantazji, w umyśle tworząc własną utopię by w razie niebezpieczeństwa móc się o nią zakotwiczyć. Piszę opowiadania, które pomagają mi w pewien sposób przetrwać ciężkie dni i pozbyć się negatywnych emocji. Jestem szalona i twierdzę, że do takich osób świat należy. Czym że jest normalność? Jak dla mnie "normalność" jest pojęciem względnym, a czasem przeradza się w narzucany ludziom dogmat, który podporządkowuje ich życia by pracowali, jak trybiki w zegarkach. W skrócie "normalność" jest ogranicznikiem, hamulcem wolności. Wiem, może wydać się to komuś czymś głupim. Znam kilka osób, które zarzuciłyby mi, że plecę dziecięce dyrdymały, i że w ogóle nie powinnam wypowiadać się w kwestiach dla mnie niezrozumiałych. Sęk w tym, że lubię drążyć temat - czyż to nie jest zabawne? Coś jak mentalna układanka, którą staram się za wszelką cenę ułożyć, a że za każdym razem wychodzi inny kształt... Nieważne! Liczy się zabawa :)
W moim życiu bywają chwile, kiedy nie potrafię odzwierciedlić słownie swoich doznań, czy emocji - jakież to irytujące. To przykład, że słowa czasem ograniczają. Od dziecka słyszę: "Zastanów się dwa razy nim coś powiesz." Robiłam tak i doszłam do wniosku, że niekiedy trzeba postępować spontanicznie. Zaplanowane życie może się szybko posypać, jak domek z kart. Nie twierdzę jednak, że nie należy takiegoż planu posiadać. Po prostu dobrze jest czasem zdystansować się do świata, w którym żyjemy i zaszaleć. Oczywiście z umiarem. Ruchy szaleńca ciężko przewidzieć, a osoby zaplanowanej już łatwiej. Na tym zakończę moje zdziwaczałe nieraz refleksje, które czasem nie mają dla innych sensu :)

środa, 4 września 2013

Człowiek człowiekowi...

Żyjemy w świecie pełnym absurdów, gdzie niekiedy jedno drugie wyklucza zamiast uzupełniać. Rozumiem, że czasem potrzebne są zdrowe zgrzyty pomiędzy ludźmi, ale tylko takie, które pogłębiają więź. Nie piszę nic nowego, bo na co dzień słyszymy pewne niepokojące informacje, burzące nasz spokój. Dobrym przykładem tutaj będzie chociażby sytuacja w Syrii, gdzie jedna tragedia daje początek drugiej. Ludzie zabijają ludzi dla wzniosłości swych czynów, czy to nie jest chore? Poglądy poglądami, ale nie krzywdźmy innych z ich powodu.
Studiowałam historię ucząc się o różnych konfliktach międzyludzkich. Szczerze, ciężko przetrwałam te pięć lat. Ciągłe czytanie książek o tematyce wojennej i szacowanie strat po każdej z bitew. Ludzie nie są tolerancyjni, bo zawsze coś im nie pasuje. Chciwość, nienawiść, fanatyzmy, zazdrość i kłamstwa nieraz zaślepiały porządnych. Dzień w dzień słyszę, bądź czytam o aktach przemocy przeżywając w jakimś stopniu rozczarowanie, że pomimo krwawej historii w ogóle nie uczymy się na błędach. Niby należymy do tego samego gatunku, a żyjemy ze sobą jak pies z kotem. Nie twierdzę, że jestem święta i nie dotyczą mnie negatywne emocje i przywary człowieczeństwa, bo nieraz przyłapywałam siebie na odczuwaniu do kogoś niechęci. Mam plusy i minusy i się z tym nie kryję. Przeraża mnie jednak ten świat przypominający wir ambicji, w którym dążymy do celu po trupach. Życiowy gambit świata rzeczywistego, który sami tworzymy własnymi rękami. To frustrujące.
Każdy przez życie kopie swój własny tunel, który w pewnym momencie zawali się nam na głowę. To nie muszą być sprawy wielkiego kalibru, jednak dla nas stają się katastrofą w tej właśnie chwili. Z perspektywy czasu inaczej na to patrzymy niekiedy się z tego śmiejąc. Niestety to zjawisko zachodzi jednostkowo. Na szerszą skalę tak się nie da. Historia jest tego dobrym przykładem.
W dzieciństwie byłam optymistką, jednak z czasem powoli zmniejszało się moje pozytywne nastawienie do rzeczywistości. Dorosłam stając się pesymistką. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to dobrze, bo pesymista to poinformowany optymista. Jest w tym pewna prawidłowość, im więcej wiemy, tym bardziej stajemy się nieszczęśliwi. Obecnie staram się żyć dystansując od problemów wielkiego kalibru, choć przychodzi mi to opornie. Oglądając wiadomości przeżywam huśtawkę nastrojów nieraz klnąc pod nosem.  Naprawdę nie widzę sensu w ciągłych konfliktach zbrojnych czy słownych. Ustalamy różne prawa, które łamiemy, bądź naciągamy na własną korzyść. Mówimy jedno, robimy drugie. Wytykamy siebie palcami doszukując się własnych wad u innych. Niszczymy to, co sami budujemy. Czy to nie jest chore?
Mam życiowe motto według którego próbuję żyć :) a brzmi ono następująco: Jeśli życie daje ci cytryny, zrób sobie z nich lemoniadę. Doszukuję się plusów w beznadziejnych przypadkach mojego życia. Nie jest łatwo, ale chociaż próbuję :)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Masochistka z wyboru?????

Czemu non stop zadręczam się czarnymi myślami? To pytanie często pojawia się w mojej głowie. I szczerze, ciężko jest mi na nie odpowiedzieć. Wspominam wydarzenia, które już dawno są za mną, jednocześnie rozdrapując stare, ledwie co zabliźnione rany.Wiem, że takie postępowanie nie jest logiczne pod żadnym względem i nie należy do zdrowych dla mojej psychiki. Z wiekiem doszłam jednak do wniosku, że muszę być w pewnym stopniu masochistką. 
Czy lubię cierpieć? Odpowiedź jest prosta - Na miłość boską, nie! Po prostu wyuczyłam w sobie taki nawyk. Poszukuję w sobie wad zamiast zalet. W dzieciństwie często mnie krytykowano za wygląd, za czyny i punkt widzenia, a nawet czasem oskarżano o coś czego nie zrobiłam. Możliwe, że to właśnie wpłynęło na moją psychikę i teraz karzę się wspomnieniami o ciężkich przeżyciach. Hm, to tak jak z różami. Każdy choć raz w życiu dostał ten kwiat, który pomimo kolców przypadł do ludzkich gustów. Nieraz zraniłam się zrywając róże, co w ogóle nie zraziło mnie do tych kwiatów. Tak samo jest ze mną. Chęć analizy własnej osoby prowadzi do konieczności rozdrapania nieraz licznych, starych ran. Niestety pomimo ciągłego "samozadręcznia" nadal nie potrafię odpowiedzieć na inne pytanie, które brzmi: Kim jestem? Czasem nie rozumiem samej siebie, własnego postępowania i myślenia. Niczym ślepiec kroczę przed siebie stąpając po cienkim lodzie z cichą nadzieją, że grunt nie zawali się pod moimi stopami. 
    Zatrważa mnie to, że z wiekiem patrzę na świat w coraz ciemniejszych barwach nie widząc żadnych perspektyw na dalszą egzystencję. Z optymistycznego dziecka stałam się pesymistycznym dorosłym. Taki koszmar rzeczywistości, z którego ciężko się wybudzić marzycielce takiej, jak ja. Wspomnienia bolesnych chwil z dzieciństwa są niejako desperackim poszukiwaniem tego, co powoli zaczynam w sobie zatracać. Walczę beznadziejnie reanimując umierające we mnie dziecko, tym samym odzyskując powoli wewnętrzny spokój.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Refleksje roztrzepańca

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad sensem wypowiedzianych słów? Ja dość często. Moja mama nazywała mnie artystką ze spalonego teatru. Byłam wtedy jeszcze młodziutka i nie rozumiałam o co jej chodziło. Kiedyś jednak naszła mnie refleksja i przypomniałam sobie ten niepozorny zlepek słów. Może nie wyciągnęłam błyskotliwych wniosków, ale porównuję to do moich potyczek z życiem.
Zawsze kiedy wspominam mamę, w głowie dźwięczy mi to jedno, konkretne zdanie. Wyobrażam sobie wówczas, że jestem artystką grającą na scenie zwanej światem, który nie spłonął, przecież doszczętnie. Życie pisze mi scenariusz - oczywiście w ogóle ciężki do zagrania - a ja stwarzam postać. Jedynie w taki sposób mogę się popisać. Kreując mój własny charakter odgrywam przeznaczoną mi rolę. Stwarzam mój, indywidualny warsztat za pośrednictwem którego mogę walczyć z przeciwnościami losu.
Może wydać wam się to śmieszne, ale tak właśnie postrzegam świat. Nigdy nie był on idealny, jak również nie był w zupełności beznadziejny. W moich oczach był, jest i zawsze będzie w sam raz. I choć bywają ciężkie chwile, kiedy przeklinam otaczającą mnie rzeczywistość, zawsze staram się na swój sposób walczyć. Mam przecież wspaniałych przyjaciół, którzy służą dobrą radą i pomocną dłonią, oraz głowę wypełnioną marzeniami. To najlepsza broń w bitwie toczonej z samym sobą i momentami słabości.

czwartek, 25 lipca 2013

Pseudo filozofia roztrzepanej marzycielki

      Pewnie każdy kiedyś przerabiał analizę własnej egzystencji. Ja z pewnością nie jednokrotnie. Bywało, że niemal non stop zastanawiałam się nad sensem wypowiedzianych przeze mnie słów danego dnia, podsumowując to jednym krótkim - idiotka! Najwięcej bojów z natłokiem myśli staczam zazwyczaj przed snem, choć bywały okresy, kiedy nie miałam takiego przywileju. Brak snu stwarzał różnego typu pozorne myśli. Zmęczenie sprawia, że błahe sprawy widzi się w innym świetle.Ja dla przykładu jadąc autobusem na zajęcia po bezsennej nocy, porównywałam ślad po lecącym samolocie na niebie do rysy ołówka na kartce papieru. Samolot stawał się ołówkiem bazgrzącym po nieboskłonie. (To dopiero wariacja, co nie?). Zastanawiające jest to, jak szalone myśli krążą wówczas po mojej głowie. Jakby ktoś zajrzał do jej wnętrza powiedziałby, że panuje tam bałagan. Nic dziwnego więc, że jadąc autobusem gdybam - co by było gdyby? Na przykład, kiedy przejeżdżam przez przejazd kolejowy myślę - co by się stało, gdyby w momencie przejeżdżania autobusu przez tory wjechał w niego pociąg? Ile osób by było rannych, a ile by zginęło? 

To pokazuje, jak szalone myśli kłębią się pod moją kopułą w czasie obumierania którejś z kolei szarej komórki mózgu. Najgorsze są jednak narastające pytania kwestii egzystencjalnej. Jak na złość dopadają mnie właśnie w takiej chwili zawieszenia. Rozmyślam wtedy między innymi o tym, czy warto jest kontynuować moje, jakże nieznaczące istnienie na tle wszechświata, albo czy moje życie ma w ogóle jakiś sens skoro i tak prędzej czy później umrę? To jedynie ułamek tego co mam w głowie, a lepiej nie ujawniać zbyt wiele mego szaleństwa, choćby ze względów zasad moralnych tego świata.

niedziela, 7 lipca 2013

Wiśniowa maniaczka :)

     Zimna Zośka w ogóle nie była taka straszna, jak ją zwykle malują ogrodnicy, ponieważ nie przyszły coroczne przymrozki. Z tego względu mamy obfitujące w owoce lato. Ku mojej uciesze znajdujące się na podwórku za domem drzewka wiśni mocno obrodziły (po kilku latach marnej egzystencji), dlatego uzbroiłam się w miskę z postanowieniem stoczenia wiśniowego boju.
Nie jest to proste, bo należę do wysokich inaczej, dlatego dokooptowałam sobie towarzysza, czyli drabinę sąsiada. Fakt, brakowało jej dwóch szczebelków, ale lepsza taka niż żadna. Pomimo takiego uzbrojenia bitwa okazała się dość ciężka w praktyce, przynajmniej pierwsze starcia.
  • Po pierwsze, gibkie drzewa i niestabilność drabiny.
  • Po drugie, złe obuwie. Moja wina - japonki do wspinaczki na drabinę, a tym bardziej na drzewa się nie nadają, chybotliwość drabiny w tym nie pomagała - cóż człowiek uczy się na błędach.
  • Po trzecie, chaszcze pokrzyw wokoło drzew. Jednego mogę być pewna - reumatyzm mi nie straszny :) .
  • Po czwarte, chmara komarów i gzów, bo mieszkam nieopodal rzeki. Swędzących bąbli mam w bród, co doprowadza mnie do szału przy drapaniu, a owadów z tej rodziny na następny bufet nie zapraszam. :)
     No cóż, pech liczy do trzech, a raczej do czterech w tym przypadku, jednak ze mnie dzielny żołnierz i nie uciekam z pola boju. To dopiero jedna z planowanych bitew, a wiśniowa wojna będzie trwać do ostatniej wiśni. :)

środa, 3 lipca 2013

Pomysł...

    Podczas jednej z rozmów, którą odbyłam będąc w odwiedzinach u pewnej znajomej, padło stwierdzenie: "Łamiesz stereotyp własnego imienia". Byłam zaskoczona tym faktem, bo nie miałam zielonego pojęcia, że takowy istnieje. Z ciekawości zapytałam, co miała na myśli, a ona w odpowiedzi rzuciła: "Słyszałam, że Agaty to nudziary". Szczerze, dało mi to sporo do myślenia, bo nigdy nie zastanawiałam się nad swoim postępowaniem wśród znajomych. Zwykle płynęłam z prądem. 
   Z natury jestem marzycielką o roztrzepanych myślach, która powinna czasem je pozamiatać tą przysłowiową nogą, ale nie jestem w tym zbyt dobra. Czasem przyłapuję się na szalonych myślach śmiejąc się, że może kiedyś założę własną filozofię. Staram się łapać każdy dzień i fair podchodzić do innych ludzi. Istny ze mnie koktajl Mołotowa z opóźnionym czasem zapłonu.
   Ten blog jest próbą pozbierania moich czasem nielogicznych myśli, a także swoistym, osobistym eksperymentem by przekonać się czy rzeczywiście łamię wiszący nad moim imieniem stereotyp.