No masakra jakaś... Nie mogę pozbyć się choróbska, które przylgnęło do mnie, jak "rzep do psiego ogona". Już półtora miesiąca się męczę. Kiedy myślę, że jestem na finiszu, niczym Syzyf spadam w dół góry wraz z ogromnym głazem na plecach u_u. No nic, trzeba jakoś dalej z tym wojować, nie ma innego wyjścia, ale frustracja coraz większa mnie dopada...