Translate

sobota, 30 listopada 2013

Takie tam pomyślunki :P

To co przemija jest niedoceniane w chwili, w której trwa. Doceniamy to dopiero w momencie, kiedy tego już nie ma. Wczoraj byłam na pożegnalnym wykładzie jednej z moich profesorek na studiach. Z utęsknieniem weszłam na wydział, który przeklinało się w trakcie studiowania. Teraz takie narzekania wydają się być odległe i śmieszne zarazem, ale wracając do mojej pierwszej myśli. Wykład poświęcony był tematyce realizmu. Nie o tym jednak chcę pisać. Chodzi mi o tę nostalgię. Wiecie, spoglądacie w tył i wspominacie rzeczy, o których myśleliście, że nie pamiętacie. Zabawne. Po wykładzie jedna z profesorek wstała i wyjmując paczkę cukierków zaczęła zwabiać młodzież bliżej wykładowców. Hm, od kilku lat nikt nie nazwał mnie dzieckiem, a tu proszę :). Kobieta łapie mnie za rękę mówiąc: "Chodź dzieciaku". Może niektórzy poczuliby się urażeni, ale niby czemu? Dla mnie to był komplement. Niby łapię się jeszcze w pułap tak zwanej młodzieży, jednak tak się już nie czuję. Rzeczywistość jest brutalna i gwałtownie wyprowadza nas ze świata marzeń, czyli ostra jazda bez trzymanki, ale do wszystkiego w końcu można się przyzwyczaić. Czyżby? I tak, i nie. To pójście na łatwiznę. Mi nie uśmiecha się patrzeć pustym wzrokiem w szary świat składający się z mozaiki systemów. Wolę żyć jako cichy partyzant z puszką farby w plecaku.

piątek, 15 listopada 2013

Płonie ognisko w lesie...

    Ostatnio patrząc przez okno wspominałam dawne dni. Z nostalgią spoglądałam na palenisko znajdujące się pośród owocowych drzewek na moim podwórku. Kocham ogniska, a w szczególności takie przy akompaniamencie gitarki. Eh, stare dobre czasy, gdy z kumplami organizowało się takie imprezy. Śpiewało się wtedy piosenki harcerskie, takie jak "Gdzie strumyk płynie z wolna" lub inne znane utwory. Siadało się na pieńkach i zawodziło do księżyca lekkim fałszem "Blues o czwartej nad ranem" lub "Opadły mgły" Starego Dobrego Małżeństwa. 
Człowiek znosił biwakowe niewygody szczerząc się, jak mysz do sera zapominając o znojach codzienności. To było nasze sanktuarium, gdzie mogliśmy odrzucić wszystko i po prostu zaszaleć. Tak bardzo brakuje mi tych czasów i wspominając je mimowolnie się uśmiecham na powrót je przeżywając w umyśle. Ja chcę ogniska!!!

środa, 6 listopada 2013

Cholera!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Na wstępie zaznaczam, że jest to post, w którym wyładowuję swoją frustrację. Jest to zlepek słów i zdań, które musiałam z siebie wyrzucić. Tak po prostu, ot tak :(
Naszły mnie cholernie czarne dni, a co za tym idzie cholernie czarne myśli. To frustrujące! Z nerwów nie potrafię się już na niczym skupić. Pieprzone życie, które z dnia na dzień pełźnie z jednej skrajności w drugą. Jestem chyba najgorszym typem człowieka, który kiedykolwiek mógł istnieć na tym świecie. Nie mam siły już walczyć i czuję się wypruta do cna z energii. Kilka nieprzespanych nocy i ciągły strach o zdrowie bliskiej osoby. Tak cholernie trudno jest patrzeć na męczarnie drugiej osoby, do tego ci bliskiej. Nie chcę przez to przechodzić już drugi raz. Sumienie gryzie mnie, że wszystko z mojej winy. Coraz częściej mam ochotę zamknąć oczy i się nie obudzić, tym samym uwolnić się od bagna nachodzących mnie czarnych myśli i poczucia winy. Dotąd jakoś się trzymałam, ale widok wymizerniałej twarzy i jęki bólu bliskiej osoby to potężny grad granatów wycelowany w moją obronę. Wpadłam w lej po pocisku dezorientacji w jakiej właśnie tkwię. Nie wiem już na czym stoję i nie wiem już nawet w co wierzyć. Coraz bardziej zagłębiam się w niebezpieczny tor myślenia, nokautując się poczuciem winy i bezsilnością.

niedziela, 3 listopada 2013

Listopadowe rozmyślanie


Śmierć, pojęcie wszystkim znane i różnie odbierane. Nastał taki czas, że mimowolnie rozważam ten termin i zjawisko. Trudno o tym nie myśleć, kiedy spaceruje się po mieście umarłych, jakim jest cmentarz. No cóż, mało ludzi chce rozmawiać o śmierci, bo jest dla niektórych czymś napawających ich lękiem. Ja się nie obawiam czasem rozmyślając, jak zginę. Kiedyś będąc jeszcze dzieciakiem postanowiłam, że chciałabym umrzeć przez postrzał. Głupie, co nie? Byłam szalonym dzieckiem pod tym względem :) Z wiekiem doszłam jednak do wniosku, że śmierć to coś normalnego i nie ma się czegoś bać. Rodzimy się i umieramy, i taki jest już schemat. Nic nie da się z tym zrobić. Możemy się buntować, jednak nic nie zmienimy. Ja tam nie narzekam, choć czasem przyłapuję się na myśli, że lepiej dla wszystkich by było, gdybym już wkroczyła w dekadentyzm (jeśli mogę posłużyć się tym słowem) własnej egzystencji. 
Swoje życie wyobrażałam następująco: Droga biegnąca przez las. Po narodzeniu zostałam ustawiona na jej początku i instruowana, jak mam iść. Oczywiście nieraz zbaczałam z wyznaczonej trasy, niekiedy mocno się gubiąc, jednak z czasem się odnajdywałam. Nadal podążam tą drogą i nieraz poszukuję jej końca, niestety go nie dostrzegam. Dotychczas były momenty, gdy natrafiałam na trudne do pokonania odcinki w postaci na przykład śmierci kogoś mi bliskiego. Poprzez takie doświadczenia zaświtała mi w głowie pewna myśl, że wraz ze śmiercią kogoś z otoczenia, kogoś, kto wrył ci się w jakimś stopniu w pamięć, umiera cząstka samego ciebie. Niezależnie jakbyś się starał to nigdy to do ciebie nie wróci. Hm, są momenty, że zatracam swoją tożsamość i wegetuję bezmyślnie wpatrując się w sufit. Stan apatii powili mnie zabija. To taki amortyzator na wypadek ciężkiej depresji :) . Desperacko staram się nie myśleć w kategoriach pesymistycznych, ale na odwrót, czyli optymistycznie. 
I znowu wyszło smętnie. Eh, następnym razem postaram się napisać coś weselszego ;)