Translate

sobota, 12 kwietnia 2014

Moje prywatne wariactwa

Jestem dość często odstającą jednostką... Eh! Mam swoje małe wariactwa i przyzwyczajenia z dzieciństwa, których nie potrafię z siebie wyrzucić. Zamiast tego prowadzę z nimi coś na zasadzie symbiozy. A co! Wymienię co nieco... 
Kiedy jestem w gościach, nie powinno mi się podawać ptasiego mleczka albo ciastek takich jak delicje lub markizy. No, chyba że chce się mieć dość spektakularne widowisko - dosyć groteskowe. Dlaczego? Ponieważ od dziecka obgryzam czekoladę z ptasiego mleczka i podobnie jest z delicjami. Markizy odkręcam i wylizuję z nich środek. To takie moje pozostałości z dzieciństwa. 
Jest tego oczywiście więcej. Na przykład, jedząc wiśnie lub czereśnie, a o arbuzie nie wspomnę, kusi mnie by urządzić z kimś konkurs w pluciu pestkami na odległość. Jesienią ćwiczę siłę woli, mijając kupki suchych liści, bo mam ochotę w nie natychmiast wskakiwać. 
Zimą nadal ślizgam się po zamarzniętych kałużach, a cienki lód z premedytacją rozkruszam silnym tupnięciem. No i cóż to by była za zima, gdybym nie ulepiła bałwana, czy nie wskoczyła w śnieg i nie zrobiła aniołka. 
Latem plotę wianki z kwiatu koniczyny i kusi mnie, by całymi dniami wylegiwać się w trawie lub nie pomoczyć nóg w jeziorze. 
Niestety wszystko ma swoje granice, a ja dość często balansuję na ich krawędziach. Jestem jednak zdania, że od czasu do czasu powinno się nieco ubarwić swoje życie. Chwila zapomnienia i małe szaleństwa są niejako pojedynczymi pasemkami warstwy tęczy, które powoli wprowadzają kolor w nasze codzienne czynności. To takie oderwanie od rutyny, która czai się na każdym kroku w tym systemowym świecie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz