Translate

piątek, 21 lutego 2014

Cogito ergo sum...

 'Myślę więc jestem'... hm... no właśnie, czy to jest prawdą? Non stop nachodzą mnie różnego typu myśli, więc czy to one tworzą moje istnienie? Te kartezjańskie 'cogito ergo sum' miało być niejako pierwszą zasadą filozofii, czymś nie do obalenia. Ja to interpretuję na swój własny sposób i ostrzegam, że nieraz mam szalone pomysły. Nie chcę, żeby ktoś zarzucił mi coś na przykład herezji. Dobre jest też lekko zmodyfikowane ujęcie tego stwierdzenia: 'Dubito ergo cogito, cogito ergo sum'. No bo wątpliwości ma każdy z nas, a one prowadzą do procesu myślenia, więc stwierdzenie 'wątpię więc myślę, myślę więc jestem' niejako nas określa. Hm, ale ciekawi mnie pewne zjawisko, w którym twierdzimy, że w ogóle nie myślimy. Co wówczas? Czy taki stan jest równoznaczny z tym, że nas nie ma? A kiedy śpimy? Myślimy czy też nie? Matko, i znowu w mojej głowie powstaje istne pandemonium myśli i pytań! 
Ja sądzę, że myślimy przez cały czas. Nasz mózg non stop coś przetwarza, a tym samym chłonie dane z otoczenia i je analizuje. Kiedy śpimy, to również myślimy czego przejawem są nasze sny. Czyli stan niemyślenia jest tylko mitem? Hm, właśnie... to trochę skomplikowane. Dajmy taki przykład. Chcemy nie myśleć, ale okazuje się, że żeby to zrobić musimy pomyśleć, aby to zrobić. Taka gmatwanina he he... 
Podsumowują to moje małe rozważanie. Myśli są niejako naszą tożsamością w świecie. Nasze poglądy, czy ideały pozwalają nam się nieraz wyróżnić spośród innych osób. Stan śmierci można chyba uznać za brak myślenia, bo jak ktoś martwy może to robić. No, zombi nie jestem, więc istnieję myśląc. Non stop w coś wątpię i zastanawiam się nad każdym swoim zachowaniem - najczęściej już po fakcie. Hm, Arystoteles chyba twierdził, że myślimy doświadczając zaskoczenia, które wprawia nas w pewną wątpliwość, co z kolei prowadzi do intensywnego procesu myślowego - to tak nawiasem mówiąc ¯\_(ツ)_/¯. Myśli nas określają i dają poczucie wolności - przynajmniej dla mnie... Eh, pewnie znowu wyszedł z tego jeden, wielki bełkot niemądrego roztrzepańca, ale taka już jestem  (◐‿◑)

wtorek, 18 lutego 2014

Każda chwila jest historią...

Niedawno obchodziłam urodziny i jak zwykle w tym dniu naszły mnie małe refleksje a propos przemijalności czasu. Wiecie, budzicie się pewnego dnia i uświadamiacie sobie, że nadszedł ten konkretny dzień; wyznacznik końca kolejnego roku twojego życia, a zarazem początku następnego. Szczerze, nie cierpię dnia moich urodzin, bo  wówczas przypomina  mi o sobie mój wewnętrzny i prywatny krytyk. Oj, ten to zalewa mnie falą czarnych myśli i katuje fragmentami z życia, w których okazałam się być kompletną idiotką. No cóż, ten tym tak ma he he (^o^).  
Ta przemijalność czasu ma w tym momencie największą siłę. Mówisz: o kurczę mam już dwadzieścia sześć lat, a niedawno było ich zaledwie naście. Ta, lata lecą, a ja nadal stoję w miejscu. Na dłuższą metę jest to dość frustrujące, gdy uświadamiasz sobie, że pozwoliłeś ujarzmić się własnej indolencji. Patrzysz wstecz zamiast naprzód i to jest ten jeden największy błąd, jaki popełniasz. W moim życiu nastąpił pewien progres, ale jak dla mnie, jeszcze w niezadowalającym stopniu. Po prostu muszę zakasać rękawy i brać się do roboty, bo nikt za mnie żyć nie będzie (^-^;).

sobota, 8 lutego 2014

Spacerek i towarzyszące mu przemyślenia...

Spacerowałam ulicami mojego miasta i wspominałam czasy minione. Tyle rzeczy wpadało mi do głowy, a kiedy przypominałam sobie, co wyprawiałam w dzieciństwie. Oj, trochę tego było. Wtedy nie było tylu placów zabaw; to się nawet nie zmieniło i dziś. Bawiliśmy się na ulicy. Każde drzewo, każdy krzew w klombie był umiejętnie wykorzystywany. Rampa przy hurtowni stawała się statkiem, domem, więzieniem - czym tylko chciałam by była. Wyobraźnia nie miała granic i dawała wiele rozrywki. Eh, stare, dobre czasy.
Teraz gdy przechadzam się po miejscach, które tak mocno eksploatowało moje pokolenie, widzę wyszczerbione kamienie i dziurawe chodniki, ławki, których już nie ma i powycinane drzewa. To umarło śmiercią tragiczną zabierając ze sobą cudowne czasy mojego dzieciństwa. Ponoć umiera się na dwa sposoby:
  • cieleśnie - gdy ginie ciało;
  • duchowo - gdy zostajemy objęci czynnikiem zapomnienia. 
Ja starannie pielęgnuję wspomnienia o miejscach, które służyły mi, czasem jako ostatni bastion w walce z codzienną szarością następujących po sobie dni. Może niektóre doświadczyły tej pierwszej formy śmierci, ale nie pozwolę na tę drugą. Póki żyję będę je pamiętać. 
Spacery dla mnie są namiastką wolności. Na co dzień przesiaduję w więzieniu czterech ścian, którym jest mój własny dom. Kiedy wyjdę na przykład do lasu, nie ma tam żadnych widocznych granic. Idziesz przed siebie i nie przejmujesz się niczym - no chyba, że się zgubisz (^^). Kwestia granic jest naprawdę dość ciekawym zagadnieniem. Sami pomyślcie. Niby jesteśmy niczym nieograniczeni, a tu ktoś wykreśla linie, których nie można nam przekroczyć. Cztery ściany domu, granice miast, państw, krajów i wiele innych. Czasem myślę, że żyjemy jak jakieś bydło pasące się na wyznaczonym nam pastwisku. Granice stanowią naszą zagrodę. Oznakowani jesteśmy obywatelstwem, a różnimy się rasą i językiem. Niby ten sam gatunek, a znajdujemy tyle różnic (-_-). To dość frustrujące.
Kocham spacerować nocami. Wówczas na spokojnie mogę pomyśleć. Ten spokój uśpionego miasta jest niesamowity. Spacerujesz pustymi ulicami i dostrzegasz rzeczy, których nie widzisz za dnia popędzany tempem rytmu ludzkiego czasu. Nikt cię nie popchnie, nie szturchnie i nie zaczepi, a ty masz całe miasto dla siebie (^^).